Archiwum strony

Subiektywne twory z lisiej nory: Z piekła do nieba, czyli zmartwychwstanie

Czarnylis | 3.4.13 | 57 komentarze

Uwaga! Uwaga!
Sumiennie ostrzegam, że artykuł jest długi, nudny i ciągnie się jak flaki z olejem!
Ministerstwo Zdrowia zdecydowanie odradza czytanie tego felietonu. Poniższa lektura grozi sennością oraz podwyższonym poziomem irytacji i chorobami psychicznymi. Wchodzisz na własną odpowiedzialność! NFZ nie refunduje kosztów leczenia.




Nasza stara, dobra Ziemia, nie od razu była ostoją życia i nie od razu olśniewała swym błękitem, a także, nie od razu dysponowała atmosferą z dostateczną ilością tlenu, by dało się na niej żyć. Kiedyś nasza Ziemia była toksycznym piekłem, bombardowanym stale kosmicznymi odpadami, a brak magnetosfery nie chronił naszego przyszłego domu przed zabójczym promieniowaniem słonecznym.
Gdyby ktoś wówczas zobaczył Ziemię, stwierdziłby ze 100% pewnością, że na tej gorejącej i bombardowanej planecie, życie nigdy nie znajdzie swojej oazy.
No jakim cudem? Przecież to niemożliwe!
W tym piekle?!
Ależ możliwe.Tylko trzeba czasu by wszystkie klocki zostały dobrze poukładane.
Gdyby ten ktoś żył przez miliardy lat, zobaczyłby, że wszystkie katastrofy jakie Ziemia spotkała na swej drodze, wychodziły jej później na dobre. Najpierw wielkie zderzenie z nieco mniejszą planetą uformowało Księżyc, który ustabilizował ruch orbitalny naszej matki i tym samym złagodził klimat, dając życiu zielone światło. Miliony komet i planetoid, które spadły na nasz glob przyniosły nam dar bez którego nie byłoby życia.
Przyniosły nam wodę.

Dlaczego o tym wspominam?
Ano dlatego, że historia Ziemi przypomina historię minionego sezonu w skokach narciarskich i analogia jest tak oczywista, że sama pcha się na klawiaturę.

Poczatek sezonu był równie parszywy i toksyczny dla naszej kadry, co początek naszej planety.

Nasi chłopcy spadali na ziemię równie szybko i z taką samą konsekwencją, co kiedyś asteroidy. Atmosfera w kadrze nie zawierała tlenu potrzebnego do oddychania, a sam trener został pozbawiony ochronnego pola magnetycznego i zabójcze promieniowanie słoneczne, niczym krytyka płynąca od kibiców oraz prasy, przepalała skórę Łukasza Kruczka.
Jednak wstrząs z początku sezonu wyszedł naszej kadrze na dobre, tak samo jak katastrofy młodej Ziemi.

Zderzenie z ciałem niebieskim wielkości Marsa nastąpiło 30 listopada 2012 roku w bajkowym Kuusamo, kiedy Polska przegrała drużynówkę z takimi tuzami skokowymi jak Francja, Szwajcaria czy obecna Finlandia, zajmując ostatnie, 11 miejsce.
Zderzenie było brutalne i mocne, w wyniku którego Łukasz Kruczek przeprowadził ze swymi podopiecznymi szczerą rozmowę, grożąc nawet dymisją.
Owego dnia wielkiego zderzenia, wszystko stanęło na krawędzi i nasza kadra, podobnie jak kiedyś Ziemia, stanęła u progu zagłady.
Jednak podobnie jak 4 i pół miliarda lat temu, wstrząs pchnął naszą kadrę na właściwe tory i z chaosu oraz piekła, wyłonił się Księżyc, który miał zbawienny wpływ na późniejsze losy naszej kadry w sezonie 2012/13.
Księżyc uspokoił atmosferę wśród naszych chłopców i wprowadził do niej cząstkę życia.

Jak dokładnie przebiegała ta rozmowa nigdy się zapewne nie dowiemy, tak samo, jak wciąż widzimy tę samą, jasną stronę księżyca, a ta druga, ciemna i wiecznie zakryta, pozostaje dla nas jedynie tajemnicą.

Od tego momentu Ziemia, przepraszam, nasza kadra uspokoiła nerwową orbitę i podążyła w stronę sukcesu.
Nie nastąpiło to tak od razu, tak samo jak Ziemia potrzebowała miliarda lat, by po zderzeniu narodziło się życie, czyli pierwszy, mikroskopijny organizm, który potrafił się mnożyć.

Na szczęście nasza kadra potrzebowała troszkę mniej czasu niż Ziemia by ochłonąć. Miliard lat to liczba, która może na kolana nie powala, ale tak dla informacji. Miliard sekund to... 32 lata.

Tym pierwszym żywym organizmem był drugi konkurs w Soczi, kiedy po raz pierwszy w sezonie zobaczyliśmy dwóch naszych reprezentantów w drugiej serii, a Dawida Kubackiego nawet w drugiej dziesiątce.
Tak, to może wydawać się obecnie dziwne i zupełnie oderwane od rzeczywistości, ale przez pierwsze trzy weekendy liderem naszej kadry był właśnie Dawid, a przyszły mistrz świata, Kamil Stoch, miał wówczas na koncie 1 punkt...
Zwycięzcy z Oslo, Piotra Żyły, nie było wówczas w żadnej klasyfikacji.
Soczi przełomowa była zwłaszcza dla tych dwóch panów, którzy później wygrywali konkursy PŚ i nie dlatego, że w Rosji wypadli korzystnie, tylko dlatego, że ich tam nie było.
W tym czasie bez szumu i zgiełku naprawiali z Łukaszem Kruczkiem to, co zostało popsute.

Efekty tej mozolnej pracy przyszły już w grudniu, tuż przed Świętami, jako zapowiedź lepszych czasów i spokojnych świąt, a miejscem tego wydarzenia stał się szwajcarski Engelberg.

Wiele pozytywnych zbiegów okoliczności musiało się zdarzyć by na Ziemi powstało życie, ale życie ma to do siebie, że jak już powstanie, to będzie dążyć do rozwoju.
Gdyby tak nie było, na nartach skakałyby co najwyżej jednokomórkowce pokroju ameby.
Więc jak już życie się zakotwiczy, to kwestią czasu jest, kiedy złapie wiatr w żagle.

Kamil Stoch kiedy już ten wiatr w żagiel pochwycił, to korzystał z niego do końca sezonu i z 49 pozycji po trzech weekendach, awansował na 3, stając po raz pierwszy w karierze na podium klasyfikacji generalnej PŚ.

Wróćmy jednak do grudnia.
Kolejnym etapem w kalendarzu był prestiżowy T4S, czyli pierwszy z trzech skalpów, jakie były do zdobycia w tym sezonie.
Zwycięzcą T4S został Gregor Schlierenzauer, a skutkiem ubocznym jego świetnej postawy na turnieju, była spora przewaga w klasyfikacji generalnej PŚ, której miał już nie oddać do końca.

Kamil Stoch natomiast potwierdził, że jeśli życie istnieje, to musi ewoluować i otarł się o podium, tracąc do trzeciego Toma Hilde, zaledwie 2 punkty po ośmiu skokach.
Na przełomie roku z letargu obudził się nasz inny, późniejszy bohater.
Piotr Żyła zdobył na T4S swoje pierwsze punkty w tym sezonie i do Wisły wracał jako 47 skoczek na świecie. Wspominam o tym dlatego, że Wewiór po dwóch zimowych periodach miał na koncie jedynie 11 punktów.
Z dobrej strony na T4S pokazał się Maciek Kot i jego pozycja w tabeli turniejowej byłaby sporo wyższa, gdyby nie trochę pechowy występ w Oberstdorfie, kiedy nie awansował do drugiej serii.

Zawodnicy jeszcze nie zdążyli ostygnąć, a pucharowa karuzela przywiodła ich pod dom Piotra Żyły, czyli do Wisły, która po raz pierwszy w historii dostąpiła zaszczytu organizacji zawodów PŚ.
Pieter, jak na gospodarza przystało, wywalczył wówczas najlepszy wynik w swojej karierze, plasując się na 6 miejscu, a dzięki "garbikowi i fajeczce" stał się postacią medialną i lubianą.
Wisła, mimo małego zgrzytu z kradzieżą w hotelowych pokojach, egzamin dojrzałości zdała i jestem pewien, że zaklepała sobie stałe miejsce w fisowskim kalendarzu.

Następnym polskim aktem, były zawody w Zakopanem, a tam czekały na nas zawody drużynowe.
W historii Ziemi, kolejnym przełomowym momentem było wyjście zwierząt z oceanów na ląd, i podobnym momentem dla naszego zespołu był konkurs drużynowy. Wszyscy jeszcze pamiętali ostatnie miejsce w Kuusamo, i wszyscy  pragnęli wywrócenia tabeli z Finlandii do góry nogami.
I to się prawie udało, choć "prawie" robi jednak różnicę o czym świadczy nastrój Maćka Kota po zdobyciu drugiego miejsca.
Historyczny sukces był o włos!
Polska drużyna dała jednak ostrzeżenie wszystkim faworytom do medali w Predazzo i potwierdziła aspiracje do podium MŚ.
Do świetnego wyniku drużyny, drugie miejsce w konkursie indywidualnym dołożył Kamil Stoch i Łukasz Kruczek mógł w tym momencie odetchnąć pełną piersią.
Atmosfera Ziemi była już w tym czasie bogata w życiodajny tlen.

Głównodowodzący naszej kadry A, mimo początkowej mizerii i jakby nie było błędów, spełnił oczekiwania i swoim krytykom odpowiedział w najlepszy możliwy sposób. Wynikami.
Na początku sezonu byłem jednym z tych, którzy przerażeni formą Polaków, nawoływali do zmiany trenera.
Teraz jestem jednym z tych, którzy kadry bez Łukasza Kruczka sobie nie wyobrażają.
Dlaczego tak drastycznie zmieniłem poglądy?
Bo patrzę, słucham i czasami (choć z rzadka) myślę.
Nie można zmieniać trenera, skoro jego podopieczni robią znaczne postępy, a przy ich nazwiskach widnieje magiczny zwrot "najlepszy sezon w karierze".

Kamil Stoch - najlepszy sezon w karierze. Pierwsze podium klasyfikacji generalnej PŚ i awans względem poprzedniego osiągnięcia o dwie pozycje. I oczywiście wisienka na torcie, pierwszy medal mistrzowskiej imprezy i od razu złoty!
Tutaj lata nasz mistrz świata!

Maciek Kot - najlepszy sezon w karierze. 18 w klasyfikacji PŚ i zdobywca 460 punktów. Poprzedni najlepszy wynik, to 35 miejsce i 108.
Jest postęp?
Jest!
I chyba już nawet nie muszę dodawać, że Maciek był silnym punktem brązowej drużyny, w wyniku czego, po raz pierwszy, na jego szyi zawisł tak cenny krążek. Na koniec zimy dołożył jeszcze mistrza Polski i z optymizmem po urlopie wróci do pracy.
Zakładam się o dobre wino, że Maciek w przyszłym sezonie na podium konkursów PŚ, lub ZIO, stanie. Ktoś zakład przyjmuje?

Piotr Żyła, co prawda nie jest li tylko pod opieką Łukasza, ponieważ za jego formę bardziej odpowiada Jan Szturc, ale Kruczek swój wkład w sukcesy Piotrka ma także bezsporny, więc zaliczamy.
Wewiór - najlepszy sezon w karierze. Zdobył 485 punktów i zajął 15 pozycję. Ubiegłoroczny wynik był znacznie gorszy. To 267 punkty i 19 miejsce. Pieter w tym sezonie zdobył pierwsze podium w karierze i przy okazji po raz pierwszy wygrał konkurs!
Nie zapominajmy także o brązowym medalu w drużynie.

Dawid Kubacki - najlepszy sezon w karierze. Pierwsze punkty w PŚ, dokładnie 142 i 36 miejsce w generalce. W dorobku także brązowy medal w drużynie. Jednak wydaje mi się, że Mustafa, przy dalszej "obróbce" może sprawić nam sporo więcej radości, bo pokazał duży potencjał.
Trzeba jednak pamiętać, że Zbigniew Klimowski także miał udział w postępie Dawida.

Krzysiek Miętus - najlepszy sezon w karierze. Po raz pierwszy przekroczył 100 punktów w PŚ, a dokładnie zdobył ich 103, zajmując 38 miejsce. Jego poprzedni najlepszy wynik to 60 punktów i 45 lokata. Krzysiek stał się bardziej poukładanym technicznie skoczkiem, a i praca nad siłą też pomału przynosi efekty.

Jan Ziobro - najlepszy sezon w karierze. Pierwsze punkty PŚ w liczbie 11 i 65 miejsce w generalce. Mocny punkt naszej ekipy w PK, w którym spędził praktycznie cały sezon, zdobywając 548 oczek, stając 4 razy na podium. Jego poprzedni maks, to 49 punktów.

Tak więc, moi drodzy, sześciu skoczków z kadry A zaliczyło najlepsze sezony w karierze. Liczba, zaiste, imponująca.
Wszyscy jednak wiemy, że każdy medal ma dwie strony i sztab pod dowództwem Łukasza Kruczka zanotował także wyniki "ujemne".

Stefan Hula - zdobył w tym sezonie 28 punktów, zajmując 54 miejsce. Ten wynik jest dopiero trzecim w hierarchii skoczka ze Szczyrku. W najlepszym swoim sezonie zdobył 95 oczek i zajął 39 lokatę. Stefanek skakał jednak głównie w PK i tam życiówkę zrobił.
Zdobył 339 punktów, stając trzy razy na podium, raz zaliczając zwycięstwo. Jego poprzedni maks w COC, to 297 punktów.

Łukasz Rutkowski - wystąpił w PŚ jedynie dwa razy w Polsce, zajmując 36 i 46 miejsce, za które FIS punktów dawać nie chce. W obliczu jego rekordu, czyli 79 oczek, "zero" wypada jak... zero. W PK Ruta wypadł ciut lepiej, zdobywając 192 punkty, co było jego drugim wynikiem w tej serii (jego maks - 209).
W przypadku Rutkowskiego należy jednak pamiętać, że do skakania wrócił po długotrwałych i niezbyt miłych przygodach ze zdrowiem i ten sezon był dla niego, że tak powiem, powrotnym i zapoznawczym.

Andrzej Zapotoczny - występował w tym sezonie w PK i wywalczył jedynie 55 oczek. Niestety Zapotoczny nie zrobił żadnych postępów i jest obok Jakuba Kota, głównym kandydatem do pożegnania się kadrą.

Jakub Kot - skoczek, o podobno, sporych możliwościach, ale możliwościach chyba uśpionych na wieki, których nie sposób z niego wydobyć. W PŚ nie wystąpił w tym sezonie ani razu, ale wystawienie go nawet do grupy krajowej w Wiśle czy Zakopanem, byłoby szaleństwem. Tak więc, cały sezon Kuba przeskakał w drugiej lidze i nie można się obronić przed refleksją, że PK, to także dla niego za wysokie progi. Jeśli pozostanie w kadrze w roli skoczka na kolejny sezon, trzeba to będzie rozpatrywać w kategoriach skandalu.
Jednakże, moim niezwykle skromnym zdaniem, Jakub Kot w kadrze powinien istnieć w jakiejś innej roli i przez to przygotowywać się do kariery trenerskiej, oczywiście pod warunkiem, że taką drogę będzie chciał obrać.

Jak więc widać, kadra A zrobiła zdecydowany krok do przodu i występy Zapotocznego oraz Kuby Kota tego nie zmieniają.
Jeśli brać pod uwagę miejsce w Pucharze Narodów, to ten sezon nie był rekordowy, ponieważ Polska na podium tej klasyfikacji już stanęła i 5 miejsce jakiegoś wielkiego wrażenia nie robi, ale jeśliby wziąć pod uwagę liczbę zdobytych punktów, to wyskakaliśmy nasz najlepszy wynik.
Kiedy, jeszcze za Adama Małysza, byliśmy trzeci, zdobyliśmy 3239 oczek. Minionej zimy tych oczek wpadło nam na konto 3447, co przy wyrównanej stawce wystarczyło jedynie na 5 miejsce.
Jednakże do tego podium PN w 2011 cegiełkę, przepraszam, wielką cegłę, dołożył inny trener, Hannu Lepistoe, doprowadzając Małysza do świetnej formy.

Tym razem Łukasz Kruczek śmiało może podnieść głowę, ponieważ 3447 jest głównie jego zasługą. Oczywiście, palce w tym sukcesie maczali także Jan Szturc, Zbigniew Klimowski, Piotr Fijas oraz Robert Mateja, lecz zasługi Kruczka są zdecydowanie największe i niepodważalne.

Wróćmy do chronologii sezonu, bo jest okazja by powiedzieć kolejne ciepłe słowa o Łukaszu Kruczku.
Dwa środkowe periody zimowe, które zaczęły się w Polsce, zakończyły się tuż przed Mistrzostwami Świata i to skocznią mamucią.

Różnica między mamutem a skocznią normalną jest oczywista dla każdego kibica. Na tych skrajnych skoczniach skacze się po prostu inaczej, a MŚ we Włoszech, zaczynały się właśnie od skoczni K-95.

I kiedy reszta świata, biła się o laury na FTT, Łukasz Kruczek zabrał zawodników do domu, dzięki czemu dał im odpocząć i spokojnie potrenować w Szczyrku.
Było to zagranie, jak się później okazało, mistrzowskie i genialne.
Co prawda, na mniejszej skoczni jeszcze to medalu nie przyniosło, chociaż niewiele brakło, ale już na dużym obiekcie marzenia się spełniły.
Kamil Stoch został mistrzem świata, a nasza drużyna wywalczyła pierwszy medal w historii !

Jak to się ma do historii Ziemi?
Pojawił się Człowiek. Człowiek myślący, pierwsza inteligentna istota na naszym globie i pierwszy twór ewolucji dostrzegający piękno i tworzący sztukę.
Na Ziemi pojawił się artyzm, a wraz z nim pierwsze cywilizacje.

Później już wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Ostatni zimowy period był już tylko pasmem sukcesów.
Dwa zwycięstwa Kamila były jak rewolucja naukowa. Ludzkość przyspieszała, a postęp w każdym aspekcie życia był zauważalny z dekady na dekadę.
W momencie kiedy Piotrek Żyła wygrał w Oslo, ludzie po raz pierwszy wylądowali na Srebrnym Globie.
Księżyc został zdobyty!

Jedno jest pewne. Nasza planeta nie stoi w miejscu i ciągle prze do przodu, więc co nas czeka w przyszłym sezonie?
Nie wiem.
Ale mam nadzieję, że polecimy na Marsa.

Jednakże nie wszystko w tym sezonie było dla nas lukrowe.
Kadra młodzieżowa pod kierunkiem Roberta Matei zaliczyła krok wstecz i medale MŚJ tego niezbyt przyjemnego obrazu, nie zmieniają. Postępy zrobił jedynie Krzysztof Biegun, a nasze nadzieje na przyszłość, Klimek Murańka, Olek Zniszczoł i Bartek Kłusek, zaliczyli kiepską zimę.
Jeśli plan jest taki, że oni mają dochodzić do czołówki małymi kroczkami i są w tej chwili przygotowywani do przyszłych sukcesów, to owszem, nie ma sprawy i tragedii robić nie należy. Lecz jeśli nie, to ocena Roberta Matei nie może wypaść pozytywnie.
Sam jestem zdania, że Robert jednak wie co robi, bo przecież chłopaków na imprezę docelową przygotował dobrze, i nasi obecni juniorzy kiedyś się w czołówce światowej pojawią.
Jeśli to ma być system norweski, niech będzie. Byleby był tak samo skuteczny jak u Wikingów.

Kończąc wątek polski, chciałbym jeszcze napisać co mi na sercu leży.
Za ostrą krytykę i niewiarę w Łukasza Kruczka już przeprosiłem.
Teraz chciałbym trenerowi za ten sezon podziękować.
Za to, że dobro polskich skoków ceni bardziej od swojego (rozmowa o dymisji).
Za to, że kiedy przyszedł ogromny kryzys, trener szybko wyciągnął wnioski i zwalczył biedę.
Za to, że nie uważa się za wszechwiedzącego i szukał rady u innych trenerów.
Za to, że nie podłamał się krytyką i zrobił swoje.
Za to, że wycofał kadrę A z niemieckich lotów.
Za to, że jest ojcem pierwszego złota Kamila i pierwszego medalu drużyny.
Za to, że polska drużyna to grupa przyjaciół.

Czytałem ostatnio w internecie (a wiemy, że net często jest narzędziem kłamstwa, więc informacja niepotwierdzona) , że Łukasz Kruczek zarabia 8 tyś. złotych.

Panie Apoloniuszu, no bez jaj...
Nawet jeśliby doliczyć 50 tyś. premii na koniec, to i tak jest to jeden z najmniej zarabiających selekcjonerów w naszym kraju.
Dla porównania, Waldemar Fornalik co miesiąc pobiera z kasy PZPN 150 tyś. złotych.

Dziękuje także innym osobom, które przyczyniły się do dobrych wyników, bo przecież sztab to nie sam Kruczek.

Dziękuję zawodnikom, za emocje, oraz Redakcji WinterSzus, za rzetelną i szybką informację.


Teraz krótsza część podsumowania, tycząca się zawodników zagranicznych.

Gregor Schlierenzauer po raz drugi w swojej karierze otrzymał Kryształową Kulę i wygrał T4S. Oba trofea zdobył w wielkim stylu i choćby Gina chciała podważyć te osiągnięcia, to sorry Gina, skazana jesteś na dyskusyjną porażkę.
Gregor pobił także, wydawałoby się nieśmiertelny, rekord Nykaenena, śrubując go do pięćdziesiątki.
Pamiętacie jak przed sezonem zastanawialiśmy się czy to się stanie?
Stało się z nawiązką.

Jednak wydaje mi się, że mimo tych osiągnięć, Gregor nie może zaliczyć tego sezonu do super-ekstra-zajefajnego.
Brakło indywidualnego złota w Predazzo.
Nie oszukujmy się. Taki skoczek, jak Schlierenzauer, nie jedzie na MŚ by zdobyć jedno srebro w zawodach indywidualnych.
On tam pojechał wygrać, a to się nie udało.
Na osłodę pozostało złoto w drużynówce.

Austria wygrała w tym sezonie tylko jedna drużynówkę. Właśnie w Predazzo. Jednak jej wieloletnia dominacja w PN właśnie dobiegła końca, co dla tego kraju jest wiadomością niezwykle przykrą, a dla mnie wprost przeciwnie, bo hegemonia Austrii już dawno mi się przejadła.
Flaga austriacka widnieje przy nazwisku zdobywcy PŚ, ale później dość długo trzeba studiować tabelę by wypatrzeć kolejne. Kolejnym Austriakiem w klasyfikacji jest Wolfgang Loitzl, który jednak zajmuje dopiero 12 pozycję i może się "pochwalić" jeszcze lepszym "osiągnięciem" od Maćka Kota. Obaj są jedynymi skoczkami z pierwszej dwudziestki, którym nie było dane stanąć na podium.

Tę zimę Thomas Morgenstern na pewno zaliczy do najprzyjemniejszych i najbardziej ulubionych zim, tylko, że nie z powodów sportowych (choć złoto w drużynie jest), a z tego, że został ojcem.

Nie wiem czy coś fajnego tej zimy spotkało Koflera, ale wszystko z czego mógł się cieszyć na skoczni, zdarzyło się na samym początku sezonu. Później już było tylko gorzej.

"Stara", austriacka gwardia, w tym sezonie trochę się posypała.
Jednak przestrzegam przed lekceważeniem Austriaków w przyszłości. Za niecały rok ZIO i Morgenstern oraz Kofler, będą wylewać ostatnie poty na treningach byleby dojść do dawnej formy, a w odwodzie pozostaje młody Kraft oraz doświadczony Fettner.
Czemu nie wspominam Kocha? Moim zdaniem jego czas już minął.
Nadal będzie istniał na mamutach, lecz o miejscu w drużynie olimpijskiej może zapomnieć.

Zdobywcami Pucharu Narodów zostali Norwegowie.
Anders Bardal zachował formę i solidność z poprzedniego sezonu, ale w tym wystarczyło to jedynie na drugie miejsce w PŚ.
Co się nie udało w PŚ, udało się na MŚ.
Bardal wygrał na normalnej skoczni i zdobył swój pierwszy, indywidualny, medal imprezy mistrzowskiej.

Do czołówki powrócił inny Anders, Jacobsen. Mimo wszystko, dosyć niespodziewanie, to właśnie on, najmocniej deptał po piętach Gregorowi Schlierenzauerowi podczas T4S.
Norweg wychodził z progu najbardziej agresywnie z całej stawki, co często przypłacał rozchwianym lotem, ale kiedy tylko unikał "lambady" w powietrzu, latał bardzo daleko.
W efekcie Jacobsen zajął 5 miejsce w PŚ i zdobył brązowy medal w Predazzo. Całkiem nieźle jak na pierwszy sezon po przerwie.
Niestety Andersa czeka kolejna przerwa, tym razem z powodu zerwanych więzadeł, po upadku w Planicy.
Norweg sam sobie jest winny, bo jak się ziemia zbliża, to trzeba lądować. Grawitacji się nie oszuka.

Norwegowie zdobyli PN, ale z MŚ wracali bez medalu drużynowego co było dla nich porażką dosyć dotkliwą. W obu konkursach drużynowych byli typowani nawet do zwycięstwa, a skończyło się na czwartych miejscach.

Największe postępy zrobili Słoweńcy.
W środkowej i końcowej części sezonu to oni prezentowali się najlepiej i przy pomocy Polaków oraz Jana Matury, to Słowianie byli górą, a ludy germańskie i nordyckie musiały taki stan rzeczy przyjąć do wiadomości, choć pewnie to łatwe dla nich nie było.
Mimo tego Słowenia i Polska nadal pozostała za Austrią, Niemcami i Norwegią. W PN, trzej giganci, już na początku sezonu odskoczyli na dobre i tej przewagi zniwelować nie dali.
Jednakże brak medalu Słoweńców na MŚ w konkursie drużynowym jest małym zaskoczeniem, lecz w Predazzo postawa Słoweńców, oprócz Petera Prevca, charakteryzowała się dziwną niemocą i chyba z czymś nie trafili.
Słowenia to jednak nowa siła. Idą szeroką ławą na wszystkich frontach i nie oszczędzają na rozbudowie infrastruktury. Wyremontowali kompleks Velikanki, a za Letalnicę wezmą się w tym roku [dzięki Emil za wyprowadzenie z błędu:)].

Dlaczego wspominam o Słowenii?
Bo jak za rok wygrają PN, albo zdobędą złoto w drużynie na ZIO, to nikt zdziwiony być nie powinien.

Natomiast największą dla mnie niespodzianką indywidualną sezonu, była postawa Jana Matury. Czech, dopiero w wieku 33 lat, po raz pierwszy stanął na podium i wygrał konkurs PŚ. I to od razu dwa razy pod rząd. Przed sezonem przez myśl by mi to nie przeszło.

U Niemców z dobrej strony pokazał się młody wilczek, Wellinger, który wyskoczył nagle, jak diabeł z pudełka. Niemcy to naród, który skoki praktycznie utrzymuje. Który ma przebogate tradycje w tym sporcie, doskonałą infrastrukturę i mnóstwo chętnych.
Mimo tego, nasi zachodni sąsiedzi nadal z sentymentem wspominają młodego Martina Schmitta oraz Svena Hannawalda.
Od 13 lat nie zdobyli KK i od 11 wiosen nie wygrali "ich" T4S.
Długo. Bardzo długo.
Dlatego jak pojawił młody Wellinger, to Niemców ogarnął szał, a że w odwodzie byli także Severin Freund i Richard Freitag, to nasi zachodni sąsiedzi w sukces uwierzyli bardziej niż w poprzednich latach.
Jednak optymizm to nie wszystko i żaden Niemiec, T4S nie wygrał (najlepszy z nich - Neumayer, był 6), a na MŚ zdobywali medale tylko w drużynie. Brąz w konkursie mieszanym i srebro w drużynówce mężczyzn.
KK także była poza zasięgiem jakiegokolwiek Niemca. Najbliżej z nich, choć i tak bardzo daleko, był Severin Freund, który ostatecznie uplasował się tuż za podium generalki.

Na temat Japończyków rozwodzić się za bardzo nie ma co. Ito w drugiej części sezonu powrócił z niebytu, a weteran weteranów, Noriaki Kasai nadal się nie poddaje i walczy w szerokiej czołówce. Póki co, Japończycy są niepokonani w konkursach mieszanych i pierwsze takie złoto MŚ padło właśnie ich łupem.
Japońskie skoki stoją obecnie nie tyle Japończykami, co Japonkami.

Pierwszy, historyczny PŚ kobiet wygrała niesamowita Sara Takahashi, zachwycając swymi skokami, a zwłaszcza agresywną pozycją dojazdową. Młoda Japonka podzieliła się sukcesami z inną gwiazdą kobiecych skoków, Sarah Hendrickson.
Amerykanka wyskakała w Predazzo tytuł mistrzyni globu, a w klasyfikacji generalnej PŚ zajęła 2 miejsce.
Obie panie zaprezentowały się w tym sezonie z bardzo dobrej strony.

Start PŚ pań, a także MŚ, były bardzo dobrą okazją by przyjrzeć się bliżej skokom dziewczyn i muszę z czystym sumieniem stwierdzić, że konkursy w ich wykonaniu były przyjemne dla oka i stały na dobrym poziomie. Byłyby jeszcze bardziej emocjonujące gdyby w tej grupie skakała jakaś Polka, ale lata zaniedbań robią swoje i w Soczi także żadnej Polki nie zobaczymy.

Przed sezonem najczęściej poruszanym tematem był nowy przepis tyczący się kombinezonu, a także możliwości obniżania belki przez trenera.
Nowe kombinezony zdały egzamin.
Jedni przyzwyczaili się do nich szybciej, inni później, ale jakiś dużych przetasowań nie było z tego powodu. Nie było także seryjnych dyskwalifikacji.
Zupełnie inaczej sprawa się ma z trenerami i obniżaniem belek.
Przepis wprowadził zamęt i stał się głównie zagrywką taktyczną.
Nie dość, że obecnie trzeba brać pod uwagę punkty "wiatrowe", to jeszcze doszło szaleństwo belkowe, w efekcie czego zaczęło się gubić nawet jury i o mało brakło, a MŚ zakończyłyby się wielkim skandalem.

Taka sytuacja, proszę państwa, jest nie do przyjęcia!
Naprawdę mało brakło, a medal MŚ wywalczyłaby drużyna, która na niego nie zasłużyła i w uczciwej walce przegrała z innymi!
To jakaś paranoja!

Na szczęście, przytomność umysłu Thomasa Morgensterna, przywróciła należną klasyfikację i nikt nie został poszkodowany, jednak niesmak po całym zamieszaniu pozostał, a słowa prezydenta FIS na ten temat, były bardzo wymowne.

Nie mam żadnych wątpliwości, że punkty za wiatr są potrzebne, a sam system działa coraz lepiej z powodu większej ilości czujników i od NS nie ma odwrotu.
Jednak na nim należy poprzestać i ograniczyć ruchy z belką, do absolutnego minimum.

Dosyć długi sezon 2012-2013 zakończył się dla nas szczęśliwie i na pewno będziemy go pamiętać z sentymentem.
W trakcie zimy przeżyliśmy wędrówkę z piekła do nieba, a nasza kadra, zaliczyła niemal zmartwychwstanie. Ziemia w tym czasie, z gorejącego i toksycznego świata, stała się pięknym i życiodajnym globem.
Stała się Błękitną Planetą.

Na koniec pragnę jeszcze podziękować czytelnikom, że tolerowali moje wątpliwej jakości wypociny i okazali sporo cierpliwości, tudzież pocieszyli dobrym słowem.
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM.

PS. W sezonie ogórkowym zapraszam do Strefy Kibica, ponieważ nadal będziemy tam informować o najważniejszych wydarzeniach w świecie sportu i będzie okazja by porozmawiać na temat innych dyscyplin.





Czarnylis: informacja własna















Kategorie: ,


57 komentarzy:

  1. Ja nawet nie zaglądając do archiwalnych wyników jestem przekonany że Andrzej Zapotoczny kiedy były zawody PŚ w Polsce przebywał w kraju kwitnącej wiśni na PK, gdzie osiągał najlepsze w sezonie wyniki i na pewno żadnej styczności z kwalifikacji PŚ nie mówiąc o samym konkursie w tym sezonie nie miał. A te 8 tys Kruczka to zapraszam w najbliższym czasie na skipola tam będzie objaśnione skąd taka kwota chociaż akurat nie na przykładzie Kruczka :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Emil
      Oczywiście masz rację :)
      Andrzej Zapotoczny nie startował w Zakopanem bo rzeczywiście był na CoCu w Japonii.
      Poprawię mój błąd.
      Dzięki :)

      Usuń
  2. Zacne podsumowanie:) Mogłoby być nawet ciut dłuższe:)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Talar wtedy musielibyśmy dać go w 10 odcinkach. ;-) Telenowela?;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Więc ok poza Zapotocznym błędów nie zauważyłem teraz czas na dyskusje merytoryczną :)Podsumowanie bardzo dobre, jednak nie byłbym sobą gdybym z kilkoma rzeczami subiektywnie nie popolemizował :) Nowe kombinezony zdały egzamin połowicznie, a na lotach nawet bardzo połowicznie. Kosmicznie prędkości na progu bardzo utrudniły lądowanie na dalekich odległościach a w Planicy wręcz uniemożliwiły skakanie powyżej 230 m. Ja nie jestem osobą co uważa w skokach bicie rekordów i loty ponad HS za rzecz najważniejszą ale zawsze fajnie na to patrzeć. A warunki atmosferyczne w Planicy wcale nie były złe do dalekich lotów. Jestem pewny że w warunkach z zeszłorocznego konkursu piątkowego musieli by mieć po 110 km/h na progu. Co do punktów za wiatr. Dalej jestem za jak byłem ale czy przeciętny kibic wie jak się ten wiatr mierzy? To jest dalej na 99% kibiców nie jasne. Wiadomo że to uśredniony pomiar z 7-10 pomiarów ale średni kibic dalej nie wie jak te czujniki oceniają wpływ wiatru na skok. Bo jak komuś się wydaje że te czujniki mierzą czystą siłę wiatru bez rozróżnienia na powiedzmy "centralnie przedni" "leciutko boczno-przedni" "troche mocniej boczno-przedni" i "boczno-przedni" to jest w błędzie :P

    OdpowiedzUsuń
  5. @Talar
    Dzięki, ale tak jak Krwisty pisze, telenoweli jest już i tak za dużo, a zwięzłość, to cnota :)

    @Emil
    To co piszesz jest prawdą. Nowe wdzianka wymagają większej prędkości i to jest minus, ale plus jest większy, ponieważ ich niewątpliwą zaletą jest to, że nowy przepis ogranicza do minimum "kombinacje" z krojem, paskami itd., przez co skończyło się szemranie i gdybanie w stylu "wygrał bo miał spadochron".
    W tym sezonie, na forach, jakoś mniej było teorii spiskowych na ten temat, a i pewnie w samym środowisku atmosfera się oczyściła.
    Jasna sprawa, że kombinezon nadal musi być dobrze uszyty, co potwierdził Maciek Kot, ale jego właściwości już nie wpływają tak na lotność jak przedtem.

    Prędkość na progu można ograniczyć w dosyć prosty sposób. Wystarczy zwiększyć powierzchnię nośną poprzez wydłużenie nart. To powinno trochę zrekompensować stratę na kombinezonie.

    To jak się mierzy wiatr, ile jest czujników, jak on działa na skoczka, tak naprawdę obchodzi tylko garstkę zapaleńców takich jak my. Jest to malutki procent publiczności przed telewizorami i pod skocznią również.
    Standardowy widz, przyjmuje punkty za wiatr i... i tyle.
    Nie zastanawia się zbytnio skąd one się wzięły i że podany współczynnik jest średnią.
    Są, bo są. Pewnie są potrzebne.

    Zresztą komentatorzy telewizyjni często wyjaśniają tę kwestię.

    Jestem pewien, że gdyby teraz NS zlikwidowali, to dopiero byłaby awantura w prasie i na forach. Raz, że znów nie wiedzielibyśmy kto w jakich warunkach skakał i zaczęłoby się stare gdybanko, a dwa, poszkodowanym skoczkom by tych punktom brakowało do lepszej pozycji.
    Trzy. Palce Tepesa znów stałyby się bardziej ważne, a tego chyba nikt nie chce.

    Ludzie się do NS już przyzwyczaili, nawet ci, którzy go krytykują.

    Dzięki relacji live i NS, widzę jak wiatr się zmienia i konkursy oglądałem z kompem pod ręką, co znakomicie ułatwia odbiór konkursów :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No, ale potem krążą mity typu "kiedyś puścili skoczka z 4 m/s a teraz 2 m/s i jury robi w gacie" albo przy jakimś konkursie z przed kilkunastu lat "wow! 4,5 m/s pod narty z 50 punktów by mu odjęli teraz" zapominając że wiatr uśredniony, przelicznikowy to jest zupełnie co innego. W 2001 r pokazywali wiatr z jednego punktu pomiaru i to bez "przetworzenia" czyli oceną jego wpływu na skok. Teraz też zawodnicy skaczą przy podmuchach rzędu 4 m/s, tylko że rzadko kiedy wychodzi średni wiatr powyżej 2 m/s.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciaśniejsze, bardziej opływowe kostiumy, to z reguły większa prędkość na progu w porównaniu ze starymi strojami. Jeżeli większa prędkość m.in. przyczynia się (wraz z innymi czynnikami) do długości lotu, to już nie pomaga odpowiedniemu trafieniu w próg. Szybciej się jedzie i ciężej wtedy trafić niż przy mniejszej prędkości. Reakcja skoczka musi być jeszcze szybsza. A to i tak ułamki sekund.

    Na marginesie, te obszerne, prawie piłkarskie rękawice, jakie mieli niektórzy skoczkowie, to też jakiś ułamek powierzchni lotnej więcej.
    Nasi popracują nad nowinkami, może użyją czegoś co miał Kasai? Może nie? Ciekawe gdzie to wszystko zmierza? Czyżby przyszłość skoków, to oczujnikowane, skaczące, jednoczęściowe kondomy, z wiązaniami jak sprężyny, opływowym kaskiem, jak w speed ski, ultralekkimi i sprężystymi nartami oraz rękawicami bez palców? hmmm ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Robert
      Czy aby na pewno ta różnica w prędkości aż tak bardzo utrudnia skoczkom wybicie z progu?
      Moim zdaniem nie, choć Ty rozmawiasz z nimi i może się na te prędkości skarżyli. Te 2-3 km/h przy prędkościach rzędu 100, chyba nie ma znaczenia jeśli chodzi o timing.
      Zresztą nawet za starych kombinezonów, przy tylnym wietrze te prędkości i tak rosły.
      No i co mają powiedzieć dziewczyny ;)

      Na przyszłość sprzętu skokowego mają wpływ głównie dwa czynniki: nauka służąca sztabom i FIS kształtujący przepisy. Miejmy nadzieję, że równowaga między tymi dwoma czynnikami, nie pozwoli na spełnienie Twojej wizji, choć głowy, że tak nie będzie, na pieniek nie położę :)

      Sprzęt skokowy się zmienia, cały czas mamy postęp technologiczny i to jest normalna kolej rzeczy.
      Jedno jest pewne.
      Przed sezonem olimpijskim w pocie czoła nad nowinkami będą pracować wszyscy, byle tylko zyskać mikroskopijną przewagę i czymś zaskoczyć rywali.
      Sam się zastanawiam gdzie jeszcze są rezerwy i co będzie hitem :)

      Usuń
  8. @Czarnylis "Te 2-3 km/h przy prędkościach rzędu 100, chyba nie ma znaczenia jeśli chodzi o timing" - raczej nie ma, ale przy takich małych niuansach i szczególikach, które pozwalają przodować w tym sporcie, to kto wie?
    Gdzieś to kiedyś usłyszałem, że może mieć znaczenie. Jak wiadomo w skokach i ogólnie w wyczynie, "mikroskopijne" rzeczy mają czasem duży wpływ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ale przy założeniu że wszyscy jadą z tej samej belki (zmiany rozbiegu są tylko w PŚ, a nowe stroje są w zawodach każdej rangi) to utrudnione zadanie będzie miał każdy. A nawet jak PŚ obniżą znaczącą dla czołówki belkę, to i tak na pewno nie ułatwi im to zadania. Przy wyższej prędkości właśnie łatwiej w locie naprawić błąd i odlecieć, a przy niskiej to ledwo się zorientujesz że coś jest nie tak i już witasz się z bulą.

      Usuń
    2. CZARNYLISIE!
      Pochlebia mi, że imiennie odwołujesz się w artykule podsumowującym sezon do mojej skromnej osoby! Ba! Jesteś nawet taki zapobiegawczy, że próbujesz zamknąć mi usta i dyskusję zanim ją rozpoczęłam :)
      Tak się niestety składa, ze mam w tej chwili nawał pracy i trudno znaleźć większą chwilę na przemyślenia solidniejsze.
      więc krótko - Gregor "legenda" Schlierenzauer w tym sezonie tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Trzy konkursy wygrał przysłowiowy o włos. Gdyby w tej sytuacji był jakiś inny skoczek, to różnie to mogłoby wyglądać z wygraniem....
      Biorąc pod uwagę fory jakie ma przy oddawaniu skoków, to wcale jego osiągnięć nie uważam za nadzwyczajne... A już jego formy na MŚ to wcale nie rozumiem.

      Usuń
    3. Bo już wszystko na temat Gregora zostało powiedziane. Można sobie mówić o kwaśnych minach Hofera, o samolotach przelatujących nad Harrachovem, rozpoczynaniu konkursu 4 minuty później by Gregor skaczący jako ostatni trafił na wiatr pod narty i innych bzdetach ale statystyki są nieubłagane. 50 wygranych w wieku 23 lat to osiągnięcie dużo więcej niż nadzwyczajne. Oprócz tego jakby na to nie patrzeć Gregor w karierze wygrał wszystko oprócz indywidualnego złota olimpijskiego (miał jedne igrzyska w życiu). We wszystkich innych stastykach: KK, MŚ, MŚwL, TCS, KK za loty wszędzie był indywidualnie nr 1. A ilość wygranych to kto wie czy to statystyka nie najważniejsza bo w sporcie przecież chodzi o to by wygrywać. Jeśli w sporcie jest coś ważniejszego poza wygrywaniem to chyba nie rozumiem zawodowego sportu i przez kilkanaście lat żyłem w błędzie że w sporcie chodzi o zwycięstwa a tutaj jednak o coś innego :) (sam nie wiem o co)

      Usuń
    4. @Emilu Piszesz: "Jeśli w sporcie jest coś ważniejszego poza wygrywaniem to chyba nie rozumiem zawodowego sportu i przez kilkanaście lat żyłem w błędzie że w sporcie chodzi o zwycięstwa a tutaj jednak o coś innego"

      W Strefie Kibica zaś piszesz:
      "ale zapominamy co jest zadaniem wyczynowego sportu. Celem jest dawanie emocji, radości kibicom a nie samo wygrywanie mimo że nikt tego nie widzi i brutalnie powiem że nikogo to obchodzi".

      Uściślij proszę, bo już się gubię. Co jest Twoim zdaniem (nie telewizji i rzesz kibiców, ale Twoim) najważniejsze w zawodowym sporcie. Emocje i radość dawana kibicom, czy zwycięstwa?

      Usuń
    5. Emocje są ważne dla kibica, dla zawodnika wygrana. Zawodnik wygrany daje radość. To jest równe. Zawodnik przegrany też daje emocje ale nie pozytywne.

      Usuń
    6. Dodam też że emocje są ważne przy ocenie marketingowej wartości sportowca ale nie sportowej. Bo ładowanie pieniędzy w coś co nikt nie zobaczy jest średnio trafnym pomysłem. W każdym kraju emocje nawet w ramach jednej dyscypliny daje inny sportowiec, i w ten sposób za jednego z trzech najwybitniejszych polskich sportowców musielibyśmy uznać Andrzeja Gołotę :)

      Usuń
    7. A moja prywatna opinia jest taka. Dla mnie najważniejsze są emocje w czasie wygranych zawodów :) Chociaż bardziej się cieszę z Kubicy, Stocha na 3 miejscu niż z przedstawiciela jakiejś niszowej dyscypliny na 1 miejscu.

      Usuń
    8. @Robert @Emil
      Dotknęliście ciekawego tematu.
      Co jest najważniejsze w sporcie wyczynowym?
      Odpowiedź jest prosta.
      Dla kibica ważne są zarówno emocje związane z zajęciem swego ulubieńca(ców) jak najwyższego miejsca, niekoniecznie związanego z wygrywaniem, jak i samo wygrywanie.
      Dla sportowców podobnie, bo nie każdy wygrywa, ale każdy walczy o jak najwyższą pozycję i... kasę.
      Tu dochodzimy do sedna. Sport wyczynowy to kasa i działa jak każdy inny biznes.
      Nie trzeba wygrywać by cieszyć się sympatią kibiców i przy okazji zarabiać.

      Czy ktoś liczy na to, że polska reprezentacja wygra MŚ lub ME. Nie. Ale to nie przeszkadza PZPN cieszyć się największym budżetem z polskich związków sportowych i budżetem opartym na wpływach komercyjnych.
      Czyż polski kibic nie dziękowałby za emocje związane, choćby z wygranym meczem, ze średnią Ukrainą?
      Czyż polski kibic kopanej, nie popadłby w zachwyt gdyby nasz klub załapał się choćby do fazy grupowej LM?

      Efekt jest taki, że kiedy od skoczków oczekuje się zwycięstw, to od piłkarzy oczekuje się dorównania do światowego średniactwa, a zarobki skoczków i piłkarzy to zupełnie inna bajka.

      Czego oczekuję od sportu jako kibic?
      Emocji i zwycięstw. Nawet tych pojedynczych.
      Oczekuję walki i sukcesu na miarę możliwości.

      Usuń
    9. Ale temat wygranej poruszyłem w kontekście Gregora. Bo niektórzy twierdzą że 50 wygranych Gregora a licząc wszystkie konkursy zimowe najwyższej rangi 52 to jest nie ważne. Nic. Nieistotne. To co jest w sporcie ważne jak nie wygrywanie? Oczywiście emocje nie muszą być koniecznie związane z wygrywaniem co już napisałem o Stochu i Kubicy. Ale też nie ma co porównywać emocji związanych z finałem Wimbledonu w wykonaniu Agnieszki Radwańskiej czy finałem MŚ w rackethlonie czy sambo bojowym z udziałem naszych reprezentantów :) Już nie mówiąc o walkach Gołoty, bo chyba żaden sportowiec nie wzbudzał we mnie takich emocji. Na skokach w Sapporo zdarzało mi się przysypiać w łóżku a kiedy Andrew o tej samej porze walczył, to ja walczyłem razem z nim a zamiast ringu miałem pokój :) Ale w życiu bym go nie uznał za jednego z najwybitniejszych polskich sportowców mimo "emocji" i zarobionych pieniędzy. Chociaż pieniądze też mogą być kryterium wybitności. Bo na logikę. W sporcie gdzie są do wygrania duże pieniądze, konkurencja jest olbrzymia. Każdy idzie w kierunki "konfitur" Dlatego nawet często zawodnicy koło 50 miejsca na świecie w najbogatszych sportach to są goście. A już czub to są naprawdę geniusze i nie można porównywać ich z czubem sportów gdzie zawodnik musi dopłacać i liczyć na łaskę ministerstwa sportu...

      Usuń
    10. @Emil
      Przykład Andrzeja Gołoty jest bardzo dobry.
      Gołota nigdy mistrzem świata nie był i już nigdy nie będzie, ale emocji dostarczył, oj dostarczył.
      Pamiętam, że jak walczył o mistrza, to gnałem z nocnej zmiany jak szalony by zobaczyć jego walkę.

      Teraz na nocki nie robię, ale jakbym robił, to wątpię bym tak szarżował by zobaczyć jakikolwiek występ polskiego sportowca.

      Albo się starzeję, albo nie ma dla kogo.
      Dlaczego?
      Bo żeby "zwariować" potrzeba stawki i gęsiej skórki. Potrzeba szansy na pokonanie kogoś wielkiego.

      Usuń
    11. W skokach przyznam się szczerze, zdarzały się konkursy, że czasem też w pierwszej serii przysypiałem, szczególnie, gdy byłem zmęczony. Czym dalej tym się bardziej rozbudzałem. A już finałowe skoki, czasem na stojąco oglądałem, nie mogąc usiedzieć. Zdarzało mi się też czasem rzucić czymś w telewizor. Jednak skoki, to transmisja 2-3 godziny. W skokach emocje wzbudza u mnie oprócz samej rywalizacji, to piękno tej dyscypliny. Skoczek w locie, to dla mnie poezja i odwieczne dążenie i marzenie człowieka, by latać.

      Inaczej ma się rzecz w moim przypadku z MMA. Jak mam czas, to sobie coś czasem obejrzę, a wtedy adrenalinka skacze. Szczególnie jak staje w ringu Mariusz Pudzianowski (wyśmiewany przez wielu). Ja mu kibicuję od lat, gdy wygrywał swoje tytuły mistrzowskie w strongman.

      Pamiętam, że pierwsze jego walki z Najmanem, Kawaguchim i Silvią oglądałem skacząc po pokoju, wrzeszcząc i machając łapami. Pomyślałem, że to chora reakcja i na następnej walce z Eschem postanowiłem leżeć na łóżku nieruchomo i spokojnie oglądać.
      Co z tego, jak po rozpoczęciu walki moje serce waliło ok.130 na minutę, pociłem się, a o oddechu nie wspomnę.
      A jak już Mariusz obalił grubasa, to i ja pękłem i wyrwałem z łóżka z wrzaskiem i zacząłem machać rękami. Nie dało się panowie spokojnie obejrzeć, emocje wzięły górę. MMA to przeciwieństwo skoków. Tam nie widzę poezji, a tylko brutalną siłę i technikę "gładzenia" przeciwnika. W MMA te czynniki też wzbudzają u mnie pierwotne emocje.

      Dlatego, jak nie ma emocji u kibiców w jakimś sporcie, to i oglądalność znikoma, a za czym idzie kasa mała.
      Emocje moim zdaniem, to siła napędowa każdego sportu.

      PS
      Ciekawe jakby obie dyscypliny połączyć. Co by wyszło? ;-)
      Wyobrażacie sobie Pudziana na mamucie, a Piotra Żyłę w ringu z Bobem Sappem?;-)))

      Usuń
    12. Podczas jednej gali bokserskiej jakieś 8 lat temu doszło do dwóch wydarzeń. Początku Tomasza Adamka i faktycznego końca Andrzeja Gołoty. Adamek zdobył swój pierwszy pas a Gołota został zdemolowany przez Lamona Brewstera. I przyznam szczerze. Adamek mnie średnio obchodził. Walka z Briggsem to było najwyższego kalibru mordobicie, ale jednak się czekało na Andrzeja. Przyznam szczerze że nie wstałem w nocy na ani jedną walkę Adamka. No nie licząc tej z Briggsem, ale to nie Adamek był celem. Wszystko obejrzałem dzień później. Dla mnie i pewnie dla większości kibiców to inna skala emocji. W przypadku Adamka w moim przypadku nawet całkowity ich brak. To już większe emocje wzbudzał u mnie Oscar De La Hoya i Lennox Lewis pod koniec kariery... Chociaż Adamkowi jako Polakowi też kibicuje.

      Usuń
    13. Uff... szczerze pisząc nie cierpię sportów walki i nie odróżniam Gołoty od jakiegoś tam Adamka (żart :)).
      I zgadzam się z Krwistym, że sport budują emocje, że kibica nie zadowala sam wynik, ale lubi patrzeć od początku do końca na zawody, bo to jest przecież całość. Czasem śmieszy mnie mój mąż, który oglądał (nieraz ze 3 razy) powtórki zawodów w skokach, ja zajrzałam na samą końcówkę, ale on lubił jeszcze raz obejrzeć całość. Z kolei mam taką koleżankę, której motto jest takie - Po co oglądać i się denerwować, przecież wynik podadzą w wiadomościach.
      Oglądam wiele sportów, ale wiele emocji dają mi pokazy arabów. Po każdym koniu speaker czyta punktację za poszczególne elementy - ileż to jest emocji!! Ostatnio w grudniu nasze konie wygrały dwa najważniejsze championaty, pokonały najlepsze konie z całego świata, konie szejków. Często sędziowanie nie jest sprawiedliwe, bo szejkowie jednocześnie są fundatorami nagród. Byście widzieli owacje widzów, wzruszenie polskiej ekipy, jest też Mazurek, super wzruszenie! 14 kwietnia zaczyna się wielki pokaz w Las Vegas (na jakimś piętrze wielkiego kasyna!)- zachęcam do oglądania, koni polskich będzie tam mało, ale co tam.... tylko, że to trochę w środku nocy będzie.

      Usuń
    14. @gina To właśnie w sporcie jest sednem i źródłem wszystkiego - EMOCJE. ;-) Dla każdego inne i w czym innym.

      Usuń
  9. @Gina
    "więc krótko - Gregor "legenda" Schlierenzauer w tym sezonie tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Trzy konkursy wygrał przysłowiowy o włos."

    Można i tak, ale jeśliby w ten sposób, w podobnych kategoriach, oceniać zdobywców KK to mało kto byłby Kuli "godzien".
    Spróbujmy.

    2000/01 - Adam Małysz - "tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać.".

    2001/02 - Adam Małysz - "tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Dwa konkursy wygrał o przysłowiowy o włos."

    2002/03 - Adam Małysz - "w tym sezonie tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Wygrał tylko trzy konkursy. Gdyby w tej sytuacji był jakiś inny skoczek, to różnie to mogłoby wyglądać z wygraniem...."

    2003/04 - Janne Ahonen - "Wygrał tylko trzy konkursy, w tym dwa o przysłowiowy o włos. Gdyby w tej sytuacji był jakiś inny skoczek, to różnie to mogłoby wyglądać z wygraniem...."

    2004/05 - godzien, choć "Cztery konkursy wygrał przysłowiowy o włos"

    2005/06 - Jakub Janda - "w tym sezonie tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Wygrał tylko cztery konkursy. Gdyby w tej sytuacji był jakiś inny skoczek, to różnie to mogłoby wyglądać z wygraniem...."

    2006/07 - Adam Małysz - "w tym sezonie tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Dwa konkursy wygrał przysłowiowy o włos. Gdyby w tej sytuacji był jakiś inny skoczek, to różnie to mogłoby wyglądać z wygraniem...."

    2007/08 - Thomas Morgenstern - godzien

    2008/09 - Gregor Schlierenzauer - godzien, choć przyjmujemy Twoje kryteria, więc, za nazwisko - nie godzien.

    2009/10 - Simon Ammann - godzien

    2010/11 - Thomas Morgenstern - godzien, choć na siłę " tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać."

    2011/12 - Anders Bardal - "w tym sezonie tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Wygrał tylko trzy konkursy, w tym jeden o przysłowiowy o włos. Gdyby w tej sytuacji był jakiś inny skoczek, to różnie to mogłoby wyglądać z wygraniem...."

    2012/13 - Gregor Schlierenzauer - "Gregor "legenda" Schlierenzauer w tym sezonie tak naprawdę nie miał rywala, który był cały sezon w dobrej formie. Zawodnicy mieli wzloty, ale nie potrafili ich utrzymać. Trzy konkursy wygrał przysłowiowy o włos. Gdyby w tej sytuacji był jakiś inny skoczek, to różnie to mogłoby wyglądać z wygraniem...."

    Żeby było jasne. Ja nie deprecjonuje żadnego z powyższych zwycięzców, ponieważ uważam, że każdy z nich w danym sezonie na Kulę zasłużył, a bycie najlepszym w całym sezonie to osiągnięcie "nadzwyczajne" w każdym przypadku.
    Stosując słowa Giny do poszczególnych zwycięzców PŚ, chciałem tylko pokazać, że posługując się manipulacją, przyjmując pewne kryteria, wygodne dla własnych poglądów, można "udowodnić" wszystko. Jest to jednak działanie trochę niebezpieczne, bo jednocześnie można "pogrążyć" także swoich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Errata
      2004/05 - JANNE AHONEN - godzien, choć "Cztery konkursy wygrał przysłowiowy o włos"

      Usuń
  10. @ Czarnylis
    Czyli według Ciebie Adam Małysz KK zdobył w roku 2003/2003 niezasłużenie?
    No ja rozumiem, że lubisz Gregora, ale żeby nie lubić Adama aż tak????

    A w innych sezonach Adam nie miał godnych siebie rywali?????
    To ja oglądałam inne skoki chyba w pierwszym sezonie gonił Schmitta, który po dwóch KK zdobył MŚ w Lahti i był u szczytu sławy. I nie tylko go dogonił to jeszcze wygrał, a próbujący walczyć ze wszystkich sił Martin pod koniec się pogubił...

    A to, że Adam nie miał rywali godnych siebie? Oczywiście - bo on wtedy wyprzedził swoją epokę i nikt nie potrafił nawet zbliżyć się do niego. Był klasą sam dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Gina
      Nie Gino, nie według mnie.
      Według Ciebie.
      Proszę Cię, przeczytaj mój wpis jeszcze raz bo pewne zdania pominęłaś.
      To może przypomnę:



      Gino, te zdania zawierają bardzo prosty przekaz i ciężko ich nie zrozumieć.

      Oceniając zdobywców KK przyjąłem TWOJE KRYTERIA.
      Skoro twierdzisz, że dominacja Schlierenzauera w tym sezonie była wynikiem braku silnej konkurencji w postaci rywala utrzymującego formę przez cały sezon, to tak samo rzecz tyczy się sezonu 2000/01, kiedy Adamowi także brakło takiego rywala. Martin Schmitt nie był już tym samym Martinem co w dwóch poprzednich latach i nie był w stanie nawiązać walki z Adamem i sezon przegrał bardzo wyraźnie, również z powodu, cytuję - "nieutrzymania formy przez cały sezon".

      Gino, oboje wiemy, że Adam tak zdominował konkurencję na początku wieku, że reszta wyglądała przy nim blado. Tak samo stało się w tym sezonie, ale za sprawą Gregora. Odrzuć na chwilę antypatie i przyznaj choć raz, że Schlierenzauer zrobił jednak coś "nadzwyczajnego".

      Usuń
    2. errata
      Nie wkleiłem co chciałem przypomnieć, więc wklejam:

      "Żeby było jasne. Ja nie deprecjonuje żadnego z powyższych zwycięzców, ponieważ uważam, że każdy z nich w danym sezonie na Kulę zasłużył, a bycie najlepszym w całym sezonie to osiągnięcie "nadzwyczajne" w każdym przypadku.
      Stosując słowa Giny do poszczególnych zwycięzców PŚ, chciałem tylko pokazać, że posługując się manipulacją, przyjmując pewne kryteria, wygodne dla własnych poglądów, można "udowodnić" wszystko. Jest to jednak działanie trochę niebezpieczne, bo jednocześnie można "pogrążyć" także swoich."

      Usuń
    3. Niestety - nie mogę Ci przyznać racji. Gregor w tym sezonie wygrywał minimalnie, za każdym (prawie razem) kto inny był za nim. ale tracił niewiele, Adam walczył w swoim pierwszym sezonie sam ze sobą. Bo wygrywał z ogromną przewagą.
      A co do Martina Schmitta - nie był już tym samym co wcześniej? Dziwne - w tym sezonie wygrał 6 konkursów, był dwa razy drugi, dwa razy trzeci - łącznie miał 10 pudeł na chyba 21 konkursów?? zdobył MŚ i wicemistrzostwo, był drugi za Adamem w PŚ.
      Uważasz, że nie był już taki dobry jak wcześniej? Odlicz miejsca Adama - zdobyły KK, dwa MŚ, wygrałby 8 konkursów. Słaba forma? Naprawdę uważasz, że Adam wtedy tak dominował, bo Schmitt obniżył formę? Zadziwiasz mnie coraz bardziej :)

      Usuń
    4. Może tych czasów nie pamiętasz, ale ja je doskonale pamiętam...
      Otóż było wtedy tak - Martin był u szczytu sławy jako skoczek. Wygrał na początku sezonu parę konkursów i był wielki nacisk na wygranie TCS. Był głównym faworytem. I nagle pojawił się Adam i zaczął skakać jak natchniony. Pamiętam nawet jak raz wycofano Martina z kwalifikacji, by walczył z Adamem w konkursie. To miało być takie przełamanie, liczono, że Adam nie wytrzyma tej presji. Adam pokonał Martina, nie w chwili jakichś jego słabości. Pokonał go, gdy był bardzo silny. I Martin z nim walczył potem, potem też jeszcze wygrał min. w Sapporo, gdy Adam miał wywrotkę. I Martin wygrał w Planicy na koniec sezonu. więc jak mógł nie wytrzymać trudów sezonu?

      No i fajnie się tłumaczysz pisząc oświadczenia, jak to nie chcesz "pogrążać" swoich. ale słusznie napisałeś, bo to robisz. Tak próbujesz za wszelką cenę pokazać "nadludzkość" Gregora, że umniejszasz i krzywdzisz Adama.

      Usuń
    5. @Gina
      W epoce NS i wyrównanej, szerokiej czołówki, różnice punktowe są dużo mniejsze i teraz nikt kilkudziesięcioma punktami już wygrywać nie będzie.
      Gregor wygrał w tym sezonie 10 razy i ta liczba mówi wszystko. Nic do niej dodawać nie trzeba.

      W sezonie 2000/01 Martin Schmitt nie był już w tak wybitnej formie jak rok wcześniej. Oczywiście ta forma była bardzo dobra, ale nie aż tak dobra jak wcześniej.
      W sezonie 99/00 Martin wygrał 11 konkursów i zdobył 1833 punkty, co daje średnią 73,32 punktów na konkurs.
      Rok później Martin zdobył już tylko 1173 ze średnią 58,65 na konkurs. Nie widać różnicy?
      Schmitt przez dwa sezony, kiedy zdobywał KK ani razu nie wypadł z pierwszej dwudziestki. W sezonie 00/01 Martinowi dwa razy (pod rząd) nie udało się wejść do drugiej serii.

      Skoro zawodnik pokroju ówczesnego Martina Schmitta po trzech latach nie łapie się do drugiej serii (44 i 49 miejsca) i to pod rząd, to chyba można mówić, że w pewnym momencie nie wytrzymał trudów sezonu.

      "Naprawdę uważasz, że Adam wtedy tak dominował, bo Schmitt obniżył formę?"

      Nie i nigdy niczego podobnego nie napisałem. Nie wiem skąd to wzięłaś.
      Adam dominował bo był w życiowej formie, można powiedzieć, kosmicznej.
      Natomiast jeśli chodzi o rywala, to nie miał żadnego który byłby w stanie mu zagrozić, a nawet deptać po piętach.
      Martin miał wcześniej dwa świetne sezony i kiedy wybuchł talent Adama, forma Martina już spadała.

      "No i fajnie się tłumaczysz pisząc oświadczenia, jak to nie chcesz "pogrążać" swoich. ale słusznie napisałeś, bo to robisz. Tak próbujesz za wszelką cenę pokazać "nadludzkość" Gregora, że umniejszasz i krzywdzisz Adama."

      Gino, litości...

      Usuń
    6. @gina Ja tą dyskusje widzę tak. Inaczej. Ja i czarnylis próbujemy pokazać że Gregor razem z kilkoma innymi skoczkami zalicza się do grona najwybitniejszych i wszelka dyskusja "który lepszy" to jak dyskusja o wyższości świąt wielkanocnych nad bożym narodzeniem. Natomiast Ty próbujesz udowodnić że do wielkich mistrzów mu daleko, że tak naprawdę nic nie osiągnął, nie miał rywali, i jeszcze z dziesięć różnych "coś tam". To nie jest rozmowa dwóch skrajności. To jest dyskusja rozsądku doceniającego Gregora ale w życiu go nie wywyższającego ponad powiedzmy Ahonena, Małysza, Nykaenena ze skrajną negacją wszystkiego co z Gregorem związane.

      Usuń
    7. Mówi się że to nie wina systemu że nie ma takich przewag tylko że nie ma skoczków. Zrobiłem takie małe przeliczenie. Skasowałem punkty za wiatr i sprawdziłem jaką Gregor miałby bez nich w poszczególnych konkursach przewagę. Po lewej przewaga właściwa, po prawej po skasowaniu punktów.

      Lillehammer:0,1 0,8
      Soczi: 5,3 5,6
      Engelberg 3,4 3,4
      Innsbruck: 12,8 22,8
      Bischofschofen 2,3 9,0
      Vikersund 0,5 2,2
      Harrachov 0,3 5,7
      Harrachov 4,6 4,2
      Oslo: 0,0 4,9
      Planica: 6,3 0,3
      Więc Gregorowi przez punkty za wiatr 7 razy zmniejszała się przewaga, raz się utrzymała i dwa razy zmniejszyła, w tym tylko raz znacznie. Ani razu przez te punkty nie zyskał ale też nie stracił wygranej. Dwa razy w Vikersund i Harrachovie w drugim konkursie przez punkty zmienił się zawodnik na drugim miejscu. W Innsbrucku po skasowaniu punktów wygrana okazała by się dużo bardziej okazała. Podobnie w Bischofschofen. Dlatego porównywanie przewag w konkursach przelicznikowych/nieprzelicznikowych nie ma większego sensu bo zawsze bez przeliczników może się zdarzyć że najlepszemu zawodnikowi powieje mocniej niż innym i nagle się robi kosmiczna przewaga.

      Usuń
    8. @Emil
      22,8 punkta to już miazga. Jednak taka sytuacja bez NS miałaby miejsce tylko raz w tym sezonie, co świadczy, że NS aż tak wielkiego wpływu na różnice punktowe nie ma i rzecz tyczy się bardziej wyrównanego poziomu czołówki.

      A co powiesz na takie porównanie.
      Czołówka to nie jest tylko zwycięzca i drugi zawodnik. To jest często kilkunastu skoczków.
      Więc korci mnie by obliczyć średnią różnicę między wygranym a X zawodnikiem, w sezonach 00/01 i 12/13. Tylko, że nie wiem jaki obrać przedział. Czy liczba X to ma być 10, 15 czy nawet 30?
      Sam optuję za różnicą między pierwszym a piętnastym, ale zdam się na propozycje.
      Emilu jak przedział by Cię interesował?
      Innych także proszę o wyrażenie zdania.

      Taka statystyka pokaże który sezon był bardziej wyrównany i kiedy czołówka bardziej napierała na zwycięzcę.

      Usuń
    9. Im większy przedział tym dokładniejsza statystyka, bo pokaże to jak silna była stawka. Jak dla mnie optimum byłby 1-30, a żeby wykluczyć upadki, podmuchy itd. w 2 serii dałby 1-20.

      Usuń
    10. A ja nie pytając się innych o zdanie (:P) zrealizowałem Twój pomysł i policzyłem średnią różnicę w sezonach 00/01 i 12/13 między 1-20 w dwuseryjnych konkursach PŚ żeby wykluczyć przypadkowe bule w II serii. Jednoseryjnych nie brałem pod uwagę, nie chciałem bawić się w dzielenie czy mnożenie. I różnica jest masakryczna. W sezonie 2000/2001 między 1 a 20 miejscem wynosiła średnio 82,33889 punktu a w sezonie 12/13 tylko 44,41154. Co ciekawe w całym ostatnim sezonie tylko w dwóch konkursach udało się przekroczyć średnią przewagę z sezonu 2000/2001.

      Usuń
    11. Kiedyś poziom zawodników poniżej 25 miejsca w generalce był niziutki, teraz się to wyrównało.

      Usuń
    12. Policzyłem identycznie sezony 2005 i 2009 czyli co 4 lata od 2001 do teraz by sprawdzić tendencje. W sezonie 04/05 średnio między 1 a 20 było 63,944 a w 08/09 61,084. Różnica nie wielka ale widać tendencje wyrównywania się poziomu w skokach. Wyrównywanie nie spadku. Nie ma w skokach absolutnie żadnej przesłanki ku spadkowi poziomu. W boksie zawodowym jest to odpływ utalentowanej czarnoskórej młodzieży z USA do baseballu i futbolu i MMA i nikłe zainteresowanie boksem. W lekkoatletyce mniej ordynarne koksowanie. W skokach takiej przyczyny nie ma i wszelkie twierdzenie że poziom jest niższy to wyssane z palca domysły.

      Usuń
    13. Aha, czyli Emil już policzył za mnie.
      Spodziewałem się podobnego wyniku, bowiem czołówka się spłaszczyła, dlatego też wygrywanie z ogromną przewagą odeszło do lamusa.
      W tej chwili kilka punktów przewagi to już sporo, a kilkanaście to kosmos.

      Usuń
    14. Ja też policzyłem różnice pomiędzy pomiędzy skoczkami nr 3 a 23 w konkursach w sezonach 01 i 13. W sezonie 00/01 było 69,9 p. a 12/13 40,36.

      Usuń
  11. Adam nie wygrywał dlatego, że skakał w próżni. Śmiem twierdzić, że wtedy było dużo więcej klasowych skoczków niż obecnie. Była silna Finlandia przede wszystkim, potem Norwegowie z Kojonkoskim, Austriacy - Goldi, Widhoeltz, Hoolvarth, Hannavald, Schmitt

    OdpowiedzUsuń
  12. A dlaczego przy niektórych nazwiskach napisałeś tylko - godzien, a przy niektórych nie miał rywali...
    Wychodzi na to, że Adam ani razu nie wygrał typu "godzien" wobec Ciebie....

    OdpowiedzUsuń
  13. @ czarnylis
    A;e Cię rozsierdziłam tą krytyką Gregora (choć próbowałeś mi jej zakazać), radzę szczerze - pohamuj emocje, bo zaczynasz pisać głupoty i znowu Cię ROCOS wesprze :)

    OdpowiedzUsuń
  14. @Gina
    Więc wtedy byli sami mistrzowie, a teraz GS wygrywa bo sami rzemieślnicy.
    Ciekawe...
    Ciekawe co by na to powiedział Ammann, Ahonen, Morgenstern, Małysz, bo oni skakali za czasów zwycięstw Gregora.

    Napisałem "godzien", bo oprócz dużych zdobyczy punktowych, mieli rywala z wieloma punktami, punktami które w innych sezonach pozwoliłyby swobodnie wygrać.
    Ale jeśli uważasz, że tamci też nic "nadzwyczajnego" nie pokazali, to nie sprawy, poprawię.

    Nie rozsierdziłaś. Jest po sezonie i mi się nudzi, a na Ciebie zawsze można liczyć :D

    OdpowiedzUsuń
  15. @ Czarnylisie
    No coś Ty! Nudzi Ci się! A ja myślałam, że bronisz honoru "sponiewieranego" przez moją skromną osobę Gregora???
    Ja niestety mam nawał roboty, na dodatek jutro też pracuję, więc nie mam za bardzo czasu na merytoryczną dyskusję, ale jak się wyrobię (za jakieś dwa tygodnie) to obiecuję, że zrobię ciekawe porównanie, które mi kołacze po głowie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Gina
      W takim razie czekam z niecierpliwością :)

      Usuń
  16. Nie można porównywać początku wieku do teraz. Rozwój dyscypliny (przepraszam ale skoki w stylu V są dozwolone od sezonu 91/92 czyli sezony 2001-2003 to była dopiero połowa) zmiany sprzętowe, wszystko to mocno ścieśniło stawkę. Poziom jest piekielnie wyrównany. Nie wynika to ze słabości. Żaden skoczek nie powie że konkurencja jest słabsza. Małysz też przyznawał że z roku na rok rywale są coraz silniejsi i on musi przez to więcej trenować. Doszliśmy do tego poziomu gdzie potrafi skakać spokojnie z 50 skoczków na najwyższym światowym poziomie (to też zwiększa znaczenie wiatru, bo każdy podmuch może odwrócić tabelę)i już nie ma takiej żenady jak na początku wieku kiedy pierwszych 25 skoczków można było spokojnie odpuścić. Wygrać kulę z taką przewagą kiedy 20 kolesi z tyłu się tasuje na miejscach 2-20 i chyba jeszcze na cztery konkursy przed końcem zawodnik nr 10 miał więcej niż matematyczne szanse na podium PŚ to coś niesamowitego. Skoki to dyscyplina gdzie nie da się zastosować żadnego kryterium porównawczego poza bezpośrednią walką. W lekkoatletyce są czasy i metry (w skokach też są metry ale wiadomo że się tego porównać nie da) W pływaniu jest czas. W boksie można zawodnika ocenić wizualnie. Czyli praca nóg, rąk, kondycja, siła ciosu, odporność i wiele innych cechów dzięki których można się pokusić o porównywanie mistrzów z dwóch epok. W skokach takiego kryterium nie ma. A już mówienie że rywale Gregora mają mało wygranych to całkowity śmiech na sali. Nie mają, bo im nie pozwolił wygrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko pięknie, ale...
      jest rok 2000, na skoczniach rządzi Martin Schmitt, któż by pomyślał, że niedługo pojawi się zawodnik, który tak odskoczy wszystkim? Tak naprawdę nie wiemy, czy obecna wyrównana stawka jest wynikiem spraw, o których piszesz, czy też może zwyczajnie nie ma takiej indywidualności.
      A co do Adama - owszem - mówił tak, ale zapomniałeś o jednym (bo to niewygodne pamiętać), że Adam mówił o tym, że z wiekiem musi coraz więcej trenować, by dorównać młodym... co jest oczywistą oczywistością.
      Ja zaś zupełnie nie zgadzam się z Tobą, że w tej chwili jest 50 skoczków mogących skakać na podobnym poziomie. To jedna wielka bzdura - po prostu teraz jest tak, że największą rolę odgrywają warunki i nie obecnie takiego geniusza, który potrafiłby wygrywać wbrew warunkom. I jeżeli skoczek przeciętny ma je lepsze niż ten z pierwszej dziesiątki to jest wyżej. W tym roku było sporo takich konkursów, gdy po I serii w dziesiątce byli fuksiarze, potem II seria spychała ich na właściwe miejsce, a ci najlepsi awansowali do góry.

      A poza tym - skoro piszesz, że czołówka jest taka wyrównana, to zwyczajnie ta ilość zwycięstw Gregora w tym sezonie jest co najmniej dziwna - bo powinna rozłożyć się pomiędzy większą ilość zawodników, skoro (jak piszesz) skaczą oni na najwyższym światowym poziomie. To znaczy, że wyższego już zwyczajnie nie ma. To czemu tyle Gregor wygrał? Wietrzę jakiś "spisek"! :)

      Usuń
    2. Geniusz wbrew warunkom... Mi się wydaje że im skoczek lepszy technicznie tym lepiej potrafi wykorzystać wiatr przedni. To workowi ziemniaków jest obojętne jaki ma wiatr. Adam w formie jak miał lepsze warunki potrafił odlecieć na kilkanaście metrów a jak dużo gorsze to potrafił też o te dwa metry dalej skoczyć a pisanie o skoczku że "warunki nie robią mu różnicy" to tylko obraza dla jego umiejętności latania. No musiał trenować bo jest coraz starszy. To ja przypomnę inną wypowiedzi (były co konkurs) Adama z 2002 r z grudnia kiedy pojawił się Pettersen i pojawiła się sytuacja zbliżona do tej obecnie, czyli masa skoczków o wyrównanym poziomie. Nie wiem czy to kurtuazja, kadzenie rywalom ale mówił "ja skacze tak samo, to oni mnie dogonili"

      Usuń
    3. Z tymi 50 skoczkami to przesadziłem, jeszcze nie ma takiej sytuacji jak w golfie gdzie poziom jest tak wyrównany gdzie zawodnik nr 100 wygra 2-3 razy na 10 z liderem rankingu a zawodnik nr 1000 1 na 10 razy a liderzy rankingu mają kurs u buckmachera za wygraną 1:10 czy nawet 1:12 ale na podium stawało w tym sezonie stanęło bodaj 26 skoczków a poza podium konkursu byli tacy zawodnicy jak Loitzl, Kot czy Kasai którzy często walczyli w czołówce konkursu. Czyli daje 30 skoczków na poziomie około podium przy dobrym wietrze/super skoków. Jeszcze by się znalazło właśnie tych 20 co może nie prezentują jak ująłem "najwyższego światowego poziomu" ale blisko "10" mogli by się zakręcić i nawet się w tym sezonie zakręcili.

      Usuń
    4. No nie wiem - najpierw coś piszesz, a jak udowadniam, że się mylisz, to się gładko wycofujesz. A jakbym tego nie wytknęła to co, nieprawda by była na winterszus promowana? Proszę o większą solidność.
      A co do Petersena. Wiemy, co wtedy się działo - przyszedł Mika i odchudził ich do granic możliwości. Poza tym Adam też miał przecież swoje obniżki formy, nie zawsze miał ten słynny "błysk", który zapowiadał Tajner.

      Usuń
  17. @Emil
    Zarejestrowałem się na skipol i będę tam zaglądał, bo widzę, że naprawdę warto poczytać.
    Ale już chyba wiem, że wysokość pensji Łukasza Kruczka jest zależna od ministerstwa. O to chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  18. Głownie o to. Oczywiście związek może mu płacić więcej ale ministerstwo mu daje z racji bycia trenerem kadry w konkurencji olimpijskiej do 7 tys zł (to już zależy o ile PZN wystąpi, a także od klasy trenerskiej) Także może PZN z racji zdobytych medali wystąpić o dodatek do pensji, jeśli dobrze wyliczyłem to w przypadku Kruczka może to być nawet 7 tys zł co miesiąc przez 12 miesięcy.

    OdpowiedzUsuń
  19. Po prostu ministerstwo refunduje 7tys. a wszystko nadto pokrywane jest z kasy związku i to cała filozofia. Do tego dochodzą premie za medale pokrywane z ministerstwa. Reasumując Kruczek może zarabiać nawet i tyle co Fornalik, czyli dobrze ponad 150 tys. pod warunkiem, że PZN to pokryje.

    OdpowiedzUsuń
  20. @pavel niestety tyle nie zarabia, bo nikt mu w PZN tyle nie zapłaci. On ma mistrza świata, a Fornalik figę. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle tylko, że PZPN mimo żałosnych wyników kadry i tak zarabia dużo więcej niż PZN i może sobie pozwolić na takie pensje. Jak ostatnio czytałem, że od początku roku na administracji zaoszczędzili 7mln złotych, to wyobraź sobie jaka kasą tam obracają.

      Usuń

Masz coś do powiedzenia? Napisz w kratce. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy napisanych przez internautów. Niestosowne komentarze będą usuwane. Wysłanie komentarza oznacza akceptację regulaminu komentowania w serwisie WinterSzus.pl. REGULAMIN KOMENTOWANIA