Archiwum strony

Sportowi kibice Barcelonę kojarzą przede wszystkim dzięki grającej tam piłkarskiej ekipie Blaugrany. Tym razem stolica Katalonii stała się ważnym miejscem dla fanów sportów zimowych. W tym nijak nie spokrewnionym ze skokami narciarskimi miejscu czekaliśmy na ogłoszenie wielu bardzo ważnych dla tej dyscypliny decyzji.

Zacznijmy od największej bomby minionego kongresu FIS. Ogromną burzę wywołały nowe przepisy rozgrywania konkursów lotów narciarskich. Międzynarodowa Federacja Narciarska postanowiła podzielić w pierwszej serii zawodników na cztery grupy. Do drugiej rundy miałoby awansować po sześciu najlepszych z każdej z nich, a do końcowego wyniku oprócz dwóch skoków z głównych zawodów, byłby dołączany rezultat z kwalifikacji. W internecie szybko podniósł się lament, że to ciężkie do zrozumienia, że to cyrk, że wypaczy to wyniki. Dla mnie system rzeczywiście ma wiele wad, lecz nie prezentuje się tak źle, jak ostatnie pomysły Hofera i spółki.

Mała uwaga: Nie wiadomo w stu procentach, jak zawodnicy zostaną rozdzieleni w grupach po kwalifikacjach. Mam jednak nadzieję, że w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej nie pracują kompletni ignoranci i obok siebie nie znajdzie się najlepsza dziesiątka kwalifikacji. Jeżeli podczas LGP zobaczymy ten niechciany przez kibiców podział grup, będę musiał się zgodzić z przeciwnikami nowego pomysłu autorstwa FIS. System, w którym kosztem światowej czołówki PŚ do drugiej (a właściwie to trzeciej) rundy będą awansować zawodnicy z zaplecza, nie ma zwyczajnie sensu. Nie potrafię sobie jednak wyobrazić, by ktoś przepuścił coś takiego - nawet nasz skokowy Krzysiu Jarzyna.

Według mnie, największą zaletą nowego systemu jest to, że na końcowy wynik składa się łączna nota z trzech serii - dzięki temu wyniki powinny stać się bardziej sprawiedliwe. Nie będzie można liczyć na jednorazowy wyskok, a swoje miejsce trzeba będzie przypieczętować trzema solidnymi próbami. Konkursów na mamutach mamy mało i przy wyłanianiu ich zwycięzców nie powinno znaleźć się miejsce dla przypadku.

Dodatkowo, jeżeli FIS rozdzieli zawodników w rozsądny sposób i mocni skoczkowie zostaną rozmieszani po czterech grupach, będziemy świadkami dalekich lotów przez całą serię w miarę równych odstępach. Nie powtórzy się sytuacja z Vikersund z 2011 roku, kiedy to mniej-więcej do piętnastego numeru startowego wszyscy lądowali w okolicach buli. Ustawienie najlepszych w różnych miejscach listy startowej zapobiegnie temu i podniesie w pewnym stopniu widowiskowość zawodów.

Problem z tą propozycją FIS-u jest jednak taki, że w dzisiejszych czasach nie sprawdzi się najlepiej. Bez systemu rekompensaty i przy starych kombinezonach jury nie mieszało tak bardzo z belkami w trakcie konkursów. Teraz w trakcie jednej serii rozbieg na mamucie zmieniany jest czasami nawet po 4-5 razy. Wyobraźmy sobie sytuację, w której to mocni i słabi zawodnicy skaczą w wymieszanej kolejności. W trakcie pełnej rundy konkursowej trzeba by było czterokrotnie podwyższać pozycję belki startowej dla słabszych skoczków, a potem obniżać rozbieg dla tych mocniejszych. Do działań jury zacząłby jeszcze bardziej pasować motyw z Benny'ego Hilla.

To jednak nie koniec wad grupowej rozgrywki. Jeżeli podczas konkursów mielibyśmy styczność ze zmiennymi warunkami, rozmieszczenie najlepszych w różnych miejscach listy startowej nie wpłynie pozytywnie na sprawiedliwość rezultatów na górze stawki. W przypadku, gdy w jednej grupie pojawi się silny ciąg pod narty, najlepszy skoczek z tego grona może mocno odlecieć reszcie.

Niektórzy pisali, że dostaniemy przez ten system mniej skoków w ramach jednego weekendu - w sumie jest tym trochę racji, jednak trzeba pamiętać, że najlepsi często odpuszczali kwalifikacje - w nowym systemie nie mieliby takiej możliwości. Dodatkowo, od teraz trzeba by kłaść duży większy nacisk na serię kwalifikacyjną - nikt nie skakałby na pół gwizdka.

Krótko mówiąc - jeżeli grupy zostaną dobrze podzielone, ta propozycja na tle przeliczników i zmian w kombinezonach prezentuje się nieźle. Nie będę za nią płakał, jeżeli nie przejdzie, ale pamiętajmy - to FIS, oni potrafią wymyślić znacznie gorsze przepisy. Swoją drogą, to już druga próba przepchnięcia systemu grupowego do skoków - za pierwszym podejściem po testach podczas LGP w 2000r z niego zrezygnowano.

W Barcelonie FIS opublikował również kalendarz na najbliższe dwa sezony. Po wielu latach deklaracji przeniesienia części konkursów PŚ na wschód, w końcu w terminarzu pojawiły się skocznie w Rosji i Kazachstanie. Szkoda, że w tych działaniach brakuje trochę rozmysłu - zamiast zrobić jeden period ze wschodnimi zawodami, panowie z FIS-u postanowili rozrzucić je po całym kalendarzu. W takim przypadku na 95% każdy zawodnik czołówki odpuści sobie któryś weekend z grona Ałmaty, Czajkowski i Sapporo. Gdyby te miejsca ustawić obok siebie, wątpię, by ktoś sobie zrezygnował z sześciu konkursów pod rząd.

Sporo kibiców liczyło na pożegnanie się z Kuusamo i Harrachovem - pierwsze miasto pozostało w kalendarzu, drugie wymieniono na Liberec. Nie wiem, czy zmiana czeskich miast coś da, gdyż na Jested problemy z wiatrem również występowały dosyć często. Jeśli chodzi o Rukę, to nie wiem, jakie kryteria ma FIS, jeżeli po minionym sezonie włodarze federacji przekonali się do pozostawienia fińskiego obiektu w PŚ. Ciekawie będzie wyglądał sezon 2015/2016, kiedy to po styczniowych Mistrzostwach Świata w Lotach w Kulm do marca zostanie jedynie walka o Kryształową Kulę. Miejmy nadzieję, że nikt nie wyskoczy wtedy ze świetną formą i pod koniec sezonu zostaniemy z jakimikolwiek emocjami. No dobra, jakby tym kimś był Polak, to bym się nie obraził.

Na organizatora MŚ w 2019r wybrano Seefeld. Te głosowania dla niektórych organizatorów muszą być irytujące - Ałmaty i Planica mają gotowe kapitalne kompleksy do uprawiania narciarstwa klasycznego, a okazuje się, że niby otwarte na nowe kierunki FIS wybierze lokacje, które swoją szansę dostały niedawno lub mają już całkiem ważną imprezę u siebie - w Innsbrucku co roku odbywa się przecież Turniej Czterech Skoczni. Słoweńcom za stworzenie takiego kapitalnego kompleksu po prostu należał się czempionat. Skoro Bloudkova Velikanka nie wyrzuci z Pucharu Świata Letalnicy, powinna przynajmniej dostać swoje dwa konkursy podczas LGP - przynajmniej poziom i zainteresowanie publiczności stałyby na niezłym poziomie.

Podsumowując, FIS tylko udaje, że chce zmian w kalendarzu. Działania Hofera i spółki mówią co innego - cały czas premiują oni te same lokacje. Nie ma co zgłaszać się z nowymi propozycjami, skoro po dziesiątym odwołanym konkursie Ruka wróci do Pucharu Świata, a przy głosowaniu na MŚ jedynym dylematem będzie to, czy wygra Oberstdorf, czy Seefeld. Nic dziwnego, że nawet jeżeli FIS wymyśli coś nie do końca złego, wśród kibiców podnosi się krzyk przerażenia. Międzynarodowa Federacja Narciarska swoją renomę zyskała w dużej mierze zasłużenie.