Archiwum strony
-
►
2016
(708)
- ► października (47)
-
►
2015
(686)
- ► października (17)
-
▼
2014
(840)
- ► października (36)
-
►
2013
(764)
- ► października (47)
-
►
2012
(574)
- ► października (47)
-
►
2011
(188)
- ► października (9)
Czesi słyną ze swoich zabawnych kreskówek - Sąsiedzi czy Krecik stanowią przecież klasykę gatunku, towarzyszącą prawie każdemu we wczesnym dzieciństwie. Niestety, Mistrzostwa Świata w Lotach w Harrachovie nie dały nam tyle powodów do śmiechu. Chyba, że był to śmiech przez łzy.
Według mnie nie ma co za bardzo ganić FIS za wybór właśnie tej lokalizacji na miejsce rozgrywania Mistrzostw Świata w Lotach. W Harrachovie kapitalnie dali sobie radę z naśnieżeniem skoczni w mocno wiosennej aurze. Czwartek i piątek stały pod znakiem interesujących lotów i wyrównanej rywalizacji. Trochę ciężko winić Czechów za to, że pogoda im się popsuła. Skakać się nie dało - można było jedynie spróbować rozegrać całe Mistrzostwa do piątku, ale co wtedy z kibicami, którzy mieli wyjechać tylko na weekend?
"Ale przecież na Certaku zawsze wieje!!!!!111" - powiedział pewnie niejeden czytający ten tekst pasjonat skoków. Nie ukrywam, trochę w tym prawdy jest, ale w miniony weekend chyba nie dało się znaleźć obiektu, na którym przeprowadzenie konkursu nie wiązałoby się z problemami. Do tego na globie mamy tylko pięć mamutów, i żeby uniknąć tak nielubianej przez nas nudy, trzeba w nich jak najlepiej przebierać. Spory wkład w wyrobienie Harrachovowi łatki tak niedostępnej skoczni miał FIS, który z uporem maniaka wpychał mniejszego brata areny minionych Mistrzostw do kalendarza w grudniu, kiedy ze śniegiem są tam spore problemy.
Tak czy siak, dobrze, że nikt nie próbował w weekend tam skakać. Dla takiego Martina Kocha to mógł być naprawdę ostatni skok w życiu. W pewnym momencie oprócz wiatru, dla potencjalnego śmiałka/samobójcy śmiertelne zagrożenie stanowił nie tyle wiatr, co siatka, która rozciągnęła się na połowę szerokości zeskoku. Szkoda kibiców - trochę się na ten werdykt w sobotę naczekali.
W ukróconych Mistrzostwach Świata w Lotach najlepszy okazał się Severin Freund. Po Igrzyskach Niemiec prezentował się zdecydowanie najlepiej spośród czołówki i zasłużenie zgarnął złoto.Ogólnie, w ostatnim czasie skoczkowie reprezentujący naszych zachodnich sąsiadów mają problemy z występami na imprezie docelowej - rok temu Richard Freitag wygrał konkurs PŚ tuż przed i po Mistrzostwach Świata, a teraz Freund wyskakuje jako największy mocarz okresu poolimpijskiego. Miał szczęście, że w kalendarzu nawinęła się jakaś walka o medale, choć i bez tego mijający sezon byłby dla niego najlepszym w karierze.
Drugie miejsce zajął Anders "Cichociemny" Bardal. Ostatnie trzy sezony przyniosły mu Kryształową Kulę, tytuł Mistrza Świata, olimpijski medal, a teraz do tego dołożył medal MŚwL. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że... nikt nigdy nie ostrzega go jako faworyta. Trochę w pierwszym skoku Norweg miał szczęście do warunków, ale medalu nikt mu za to nie zabierze. Cichy skurczybyk z tego Bardala.
Trzeci był nowy idol polskich kibiców - Peter Prevc. Słoweniec bardzo chce podążać szlakiem Jannego Ahonena - oprócz mimiki przypominającej legendarnego Fina, ten młody skoczek zasłużył już sobie na miano "wiecznie drugiego" (choć jak dla mnie nazywanie tak pięciokrotnego triumfatora TCS było sporym nadużyciem w każdym momencie jego kariery, zwłaszcza gdy się przyjrzymy dokonaniom jego kolegi z reprezentacji, Mattiego Hautamaekiego). Prevc nie miał jeszcze swoich pięciu minut podczas większych zawodów - może psychika mu trochę siada? Nawet jeśli tak jest, to Słoweniec jeszcze ma czas, by okrzepnąć - każdy 21 latek chciałby się pochwalić taką kolekcją medali, nawet srebrnych i brązowych.
Miejsca na podium nie osiągnął niestety Noriaki Kasai. Szkoda, bo zdobycie drugiego medalu MŚwL po 22 latach przerwy byłoby wydarzeniem bez precedensu. Może byłoby to możliwe, gdyby Kasai miał większe szczęście do warunków - Japończyk dostał chyba największy bonus za wiatr z czołówki.
Samuraj od zawodów w Falun cierpiał na dolegliwości związane z kolanami, co pewnie odbiło się na jego formie. Wydawało mi się, że srebrny medalista z Sochi nie będzie miał problemów z utrzymaniem miejsca na podium generalki, jednak dolegliwości zdrowotne oraz bardzo dobra dyspozycja Freunda i Bardala sprawiła, że będzie musiał przed tym drugim bronić czwartego miejsca - szczerze mówiąc, większe szanse w tym pojedynku daje Norwegowi.
Kamilowi Stochowi nie udało się powtórzyć wyczynu Simona Ammanna i do dwóch złotych medali olimpijskich nie dorzucił tytułu Mistrza Świata w Lotach. Ciężko tu rozważać o brakach w sztuce latania, gdy wygrywa Freund, a przez połowę konkursu wieje mocno w plecy. W piątek skoki liderowi PŚ ewidentnie nie wychodziły, a okazja na poprawę została mu brutalnie odebrana przez pogodę. Mówi się trudno - pozostało jedynie postawić kropkę nad "i", i zapewnić sobie Kryształową Kulę. Nie oszukujmy się - żeby Kamil ją stracił, skoczek z Zębu musiałby zapomnieć, jak się skacze, a przy okazji przydałoby się, by Prevc powrócił do formy z konkursów w Polsce. Kamil nie rządził na skoczniach w taki sposób, jak na Igrzyskach, ale potrafił wykorzystać potknięcia swojego rywala i spokojnie go wypunktował.
Całkiem przyzwoicie zaprezentował się Maciej Kot. Dziesiąte miejsce na mamucie po tym malutkim dołku można uznać za sukces. Miejmy nadzieję, że nasza maruda, jak i cała nasza kadra, nie będzie miała takich wahań formy. Ambitne plany mówią o podium - w sumie, czemu nie? Oczywiście, lokatami podobnymi do tej z Harrachova również nie pogardzimy. Szkoda trochę, że nie odbyła się drużynówka - nasza kadra miała spore szanse na medal, może nie złoty, ale nawet srebro było w zasięgu.
Za największych przegranych Mistrzostw uznaję Jurija Tepesa i Gregora Schlierenzauera (Kranjca pominę z powodu kontuzji). Na swoim ulubionym rodzaju skoczni nie przypomnieli sobie, że potrafią bardzo dobrze latać. Owszem, Harrachov nie należy do typowych mamutów, a warunki za bardzo nie premiowały lotników, ale lokaty w "10" to dla takich specjalistów od przecinania powietrza absolutny mus.
Przed nami został już tylko finał w Planicy. Niestety, ciężko będzie o wyrównanie rekordu największej ilości zwycięzców w jednym sezonie - by tak się stało, zwycięstwo musiałoby odnieść dwóch nowych skoczków, a na horyzoncie nie widzę jakiegoś potencjalnego debiutanckiego triumfatora. No i do tego znowu mam wrażenie, że ten sezon minął szybciej od poprzedniego!
Według mnie nie ma co za bardzo ganić FIS za wybór właśnie tej lokalizacji na miejsce rozgrywania Mistrzostw Świata w Lotach. W Harrachovie kapitalnie dali sobie radę z naśnieżeniem skoczni w mocno wiosennej aurze. Czwartek i piątek stały pod znakiem interesujących lotów i wyrównanej rywalizacji. Trochę ciężko winić Czechów za to, że pogoda im się popsuła. Skakać się nie dało - można było jedynie spróbować rozegrać całe Mistrzostwa do piątku, ale co wtedy z kibicami, którzy mieli wyjechać tylko na weekend?
"Ale przecież na Certaku zawsze wieje!!!!!111" - powiedział pewnie niejeden czytający ten tekst pasjonat skoków. Nie ukrywam, trochę w tym prawdy jest, ale w miniony weekend chyba nie dało się znaleźć obiektu, na którym przeprowadzenie konkursu nie wiązałoby się z problemami. Do tego na globie mamy tylko pięć mamutów, i żeby uniknąć tak nielubianej przez nas nudy, trzeba w nich jak najlepiej przebierać. Spory wkład w wyrobienie Harrachovowi łatki tak niedostępnej skoczni miał FIS, który z uporem maniaka wpychał mniejszego brata areny minionych Mistrzostw do kalendarza w grudniu, kiedy ze śniegiem są tam spore problemy.
Tak czy siak, dobrze, że nikt nie próbował w weekend tam skakać. Dla takiego Martina Kocha to mógł być naprawdę ostatni skok w życiu. W pewnym momencie oprócz wiatru, dla potencjalnego śmiałka/samobójcy śmiertelne zagrożenie stanowił nie tyle wiatr, co siatka, która rozciągnęła się na połowę szerokości zeskoku. Szkoda kibiców - trochę się na ten werdykt w sobotę naczekali.
W ukróconych Mistrzostwach Świata w Lotach najlepszy okazał się Severin Freund. Po Igrzyskach Niemiec prezentował się zdecydowanie najlepiej spośród czołówki i zasłużenie zgarnął złoto.Ogólnie, w ostatnim czasie skoczkowie reprezentujący naszych zachodnich sąsiadów mają problemy z występami na imprezie docelowej - rok temu Richard Freitag wygrał konkurs PŚ tuż przed i po Mistrzostwach Świata, a teraz Freund wyskakuje jako największy mocarz okresu poolimpijskiego. Miał szczęście, że w kalendarzu nawinęła się jakaś walka o medale, choć i bez tego mijający sezon byłby dla niego najlepszym w karierze.
Drugie miejsce zajął Anders "Cichociemny" Bardal. Ostatnie trzy sezony przyniosły mu Kryształową Kulę, tytuł Mistrza Świata, olimpijski medal, a teraz do tego dołożył medal MŚwL. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że... nikt nigdy nie ostrzega go jako faworyta. Trochę w pierwszym skoku Norweg miał szczęście do warunków, ale medalu nikt mu za to nie zabierze. Cichy skurczybyk z tego Bardala.
Trzeci był nowy idol polskich kibiców - Peter Prevc. Słoweniec bardzo chce podążać szlakiem Jannego Ahonena - oprócz mimiki przypominającej legendarnego Fina, ten młody skoczek zasłużył już sobie na miano "wiecznie drugiego" (choć jak dla mnie nazywanie tak pięciokrotnego triumfatora TCS było sporym nadużyciem w każdym momencie jego kariery, zwłaszcza gdy się przyjrzymy dokonaniom jego kolegi z reprezentacji, Mattiego Hautamaekiego). Prevc nie miał jeszcze swoich pięciu minut podczas większych zawodów - może psychika mu trochę siada? Nawet jeśli tak jest, to Słoweniec jeszcze ma czas, by okrzepnąć - każdy 21 latek chciałby się pochwalić taką kolekcją medali, nawet srebrnych i brązowych.
Miejsca na podium nie osiągnął niestety Noriaki Kasai. Szkoda, bo zdobycie drugiego medalu MŚwL po 22 latach przerwy byłoby wydarzeniem bez precedensu. Może byłoby to możliwe, gdyby Kasai miał większe szczęście do warunków - Japończyk dostał chyba największy bonus za wiatr z czołówki.
Samuraj od zawodów w Falun cierpiał na dolegliwości związane z kolanami, co pewnie odbiło się na jego formie. Wydawało mi się, że srebrny medalista z Sochi nie będzie miał problemów z utrzymaniem miejsca na podium generalki, jednak dolegliwości zdrowotne oraz bardzo dobra dyspozycja Freunda i Bardala sprawiła, że będzie musiał przed tym drugim bronić czwartego miejsca - szczerze mówiąc, większe szanse w tym pojedynku daje Norwegowi.
Kamilowi Stochowi nie udało się powtórzyć wyczynu Simona Ammanna i do dwóch złotych medali olimpijskich nie dorzucił tytułu Mistrza Świata w Lotach. Ciężko tu rozważać o brakach w sztuce latania, gdy wygrywa Freund, a przez połowę konkursu wieje mocno w plecy. W piątek skoki liderowi PŚ ewidentnie nie wychodziły, a okazja na poprawę została mu brutalnie odebrana przez pogodę. Mówi się trudno - pozostało jedynie postawić kropkę nad "i", i zapewnić sobie Kryształową Kulę. Nie oszukujmy się - żeby Kamil ją stracił, skoczek z Zębu musiałby zapomnieć, jak się skacze, a przy okazji przydałoby się, by Prevc powrócił do formy z konkursów w Polsce. Kamil nie rządził na skoczniach w taki sposób, jak na Igrzyskach, ale potrafił wykorzystać potknięcia swojego rywala i spokojnie go wypunktował.
Całkiem przyzwoicie zaprezentował się Maciej Kot. Dziesiąte miejsce na mamucie po tym malutkim dołku można uznać za sukces. Miejmy nadzieję, że nasza maruda, jak i cała nasza kadra, nie będzie miała takich wahań formy. Ambitne plany mówią o podium - w sumie, czemu nie? Oczywiście, lokatami podobnymi do tej z Harrachova również nie pogardzimy. Szkoda trochę, że nie odbyła się drużynówka - nasza kadra miała spore szanse na medal, może nie złoty, ale nawet srebro było w zasięgu.
Za największych przegranych Mistrzostw uznaję Jurija Tepesa i Gregora Schlierenzauera (Kranjca pominę z powodu kontuzji). Na swoim ulubionym rodzaju skoczni nie przypomnieli sobie, że potrafią bardzo dobrze latać. Owszem, Harrachov nie należy do typowych mamutów, a warunki za bardzo nie premiowały lotników, ale lokaty w "10" to dla takich specjalistów od przecinania powietrza absolutny mus.
Przed nami został już tylko finał w Planicy. Niestety, ciężko będzie o wyrównanie rekordu największej ilości zwycięzców w jednym sezonie - by tak się stało, zwycięstwo musiałoby odnieść dwóch nowych skoczków, a na horyzoncie nie widzę jakiegoś potencjalnego debiutanckiego triumfatora. No i do tego znowu mam wrażenie, że ten sezon minął szybciej od poprzedniego!