Dolny Śląsk - tam, gdzie skoki umarły
Śmiało możemy stwierdzić, że skoki narciarskie na Dolnym Śląsku umarły. W przeszłości w tym regionie istniało aż dwadzieścia obiektów. Obecnie jest ich trzy. Dodatkowo znajdują się one w opłakanym stanie.
Czy na Dolnym Śląsku naprawdę zapomniano o skokach narciarskich? Trudno oprzeć się takiemu wrażeniu. W tym regionie istnieje już tylko jeden klub - LUKS SKI Lubawka. Walczyć o byt tej pięknej dyscypliny próbuje Krystian Gryczuk, który jest jedynym zawodnikiem pochodzącym z tych okolic.
Jego trenerem jest Wiesław Dygoń. Warunków do uprawiania tej dyscypliny brak, lecz mimo wszystko udało mu się wziąć udział w Mistrzostwach Świata Juniorów w Libercu. Dodatkowo znalazł się w kadrze juniorów na sezon 2013/2014 oraz został Mistrzem Czech w kombinacji norweskiej.
Jak widać upór Krystiana zaprocentował. Skoro nie ma skoczni w Polsce, trenuje w czeskiej Lomnicy n.P., reprezentując tamtejszy klub.
"Przez 9 lat istniał klub sportowy Graf-Ski Szklarska Poręba. Na fali popularności Adama Małysza pod moją opieką znajdowało się około trzydziestu chłopaków. Miesięcznie pochłaniało to około 20 tys. złotych. Dla porównania, gmina zaproponowała mi jedynie 3 tysiące... rocznie " - mówidla sport4fans.pl Mirosław Graf, jeden z pierwszych zawodników skaczących stylem V
"Tutaj zainteresowania nie ma ze strony ludzi decydujących o podziale środków. Jakiś czas temu w Szklarskiej - bez choćby porządnego boiska - zbudowaliśmy drużynę piłkarską. Zaczynając od "B" klasy awansowaliśmy aż do IV ligi. Wystarczyło się zainteresować. Dlaczego nie postąpić w podobny sposób ze skokami? To takie zamknięte koło - nie chce gmina, więc nie ma klubów. Nie ma klubów, to zainteresowanie jest znikome. Skoro więc nie ma zainteresowania, to po co mieć klub?" - dodaje.
Syn Mirosława Grafa - Adrian, wziął udział w zawodach kombinacji norweskiej podczas Uniwersjady w Turynie w 2007 roku.
Trudno nie zgodzić się ze słowami Mirosława Grafa. Kilka kilometrów od granicy z Polską znajdują się obiekty w czeskim Harrachovie. Tam na brak zainteresowania nie narzekają, lecz w przeciwieństwie do nas mają obiekty, na których można szkolić przyszłych mistrzów. Czy można wychować zawodników na miarę Adama Małysza czy Kamila Stocha bez skoczni narciarskich?
Przebudowa "Orlinka" w Karpaczu kosztowała 3 miliony złotych. Teraz, z perspektywy czasu można powiedzieć, że te pieniądze zostały wyrzucone w błoto. Obiekt niszczeje w oczach. Od kilku lat znajduje się on w dzierżawie szkółki wspinaczkowej. W tym roku zaś odbyły się tam zawody "Kill the Devil Hill".
W Karpaczu znajduje się jeszcze jeden obiekt - "Karpatka". Skocznia ta została wyremontowana w 2003 roku, lecz i tak nie nadawała się do treningów.
Burmistrz Karpacza - Bogdan Malinowski powiedział także dla sport4fans.pl, że w mieście nie ma zainteresowania tą dyscypliną. Czy aby na pewno? Dodał "po co mamy budować obiekty, jeżeli nie ma komu z nich korzystać".
Logiczne jest, że młodzi zawodnicy nie będą od razu trenowali na skoczni normalnej. Potrzebne są małe obiekty, na których dzieci mogłyby rozpocząć swoją przygodę z tym sportem.
"Sekcja skoków była kosztowna, musieliśmy dojeżdżać na skocznię do Harrachova. Było to męczące, dzieci się wykruszały. Stąd decyzja o zawieszeniu działalności "- mówi dla Gazety Wrocławskiej Andrzej Szenajch z zarządu klubu sportowego Śnieżka. Członkowie klubu zarzucają gminie, że nie wspiera sportu wyczynowego. Rocznie przeznacza jedynie ok. 50 tys. zł na rekreację sportową.
Z tych dwudziestu obiektów, oprócz dwóch w Karpaczu, przetrwała także skocznia w Lubawce. Jej stan jest coraz gorszy. "Z roku na rok stan skoczni się pogarsza i powoli się o niej zapomina. Ostatni raz skakałem w Lubawce cztery lata temu podczas OOM . W związku z tym nadal jestem skazany na skocznie w Czechach i południowej Polsce. Skocznia jest już nieco przestarzała, ale nie odbiega znacznie profilem od skoczni, które buduje się obecnie. W moim odczuciu przypomina nieco K-120 w Libercu. Jeżeli skocznia miałaby powrócić do czynnego użytkowania na pewno trzeba by było włożyć sporo pracy i poprawek. Byłaby bardzo przydatna w rozwoju skoków na Dolnym Śląsku oraz ułatwiłaby mi trenowanie. Uważam też, że jeżeli by zbudowano małe skocznie, baza po jakimś czasie rozwinęła by się na tyle, że przyciągnęłaby zainteresowanych różnych osób. A tymczasem pozostaje z żalem patrzeć na rozpadający się obiekt." - powiedział Gazecie Wrocławskiej Krystian Gryczuk, zawodnik LUKS-SKI Lubawka.
Skocznia na Kruczej Skale mogłaby być świetnym obiektem treningowym, lecz jak wszyscy widzimy nie jest ona w ten sposób wykorzystywana.
Pozostałe siedemnaście obiektów zostało zrównanych z ziemią. W samej Szklarskiej Porębie przed II Wojną Światową istniały cztery skocznie - K25, K30, K32 i K68. Skakano także w Wałbrzychu, Sobieszowie, Świeradowie Zdroju czy Przesiece.
To właśnie na Dolnym Śląsku miał narodzić i wychować się przyszły mistrz. Jak widać tak się nie stało. Przykro jest patrzeć na skocznie narciarskie, które wkrótce dołączą do siedemnastu, które przestały istnieć. Czy naprawdę nie można nic zrobić? Ciężko jest uwierzyć, że w dobie sukcesów naszych zawodników w zawodach najwyższej rangi brakuje zainteresowania tą dyscypliną sportu.
źródło: sport4fans.pl/skijumping.pl/gazetawroclawska.pl
Kategorie: Dolny Śląsk, karpacz, koniec skoków, Krystian Gryczuk, luks-ski lubawka, Skoki Narciarskie
Zdjęcie tablicy mówi wszystko. Jest świetne i pewnie nieprzypadkowo pozbawione kolorów. Homologacja FIS... Adam Małysz... "punkt krytyczny"... tam już coś umarło.
OdpowiedzUsuń