Z przymrużeniem oka
7 grudnia 2009, 17:43
Dzisiejszy konkurs w Lillehammer okazał się bardzo emocjonujący. To, co wyczyniali najlepsi skoczkowie, potrafiło zmrozić krew w żyłach, przyspieszyć bicie serca, poczuć dreszcz emocji, oraz co wrażliwszych sprowadzić błyskawicznie do parteru (cucenie i sztuczne oddychanie wskazane).
Po fenomenalnym skoku na 146 metrów Ammanna, który ma często więcej szczęścia niż prostego zgryzu, w mej głowie zrodziło się pytanie. Kto go przeskoczy? Realnie patrząc tylko dwóch zawodników mogło pobić ten szalony rekord skoczni. Warunek powinien być jeden. To musiał być "świrus" - taki młody, nieobliczalny i zwariowany skoczek. Jeden z nich według mojej czasem dziwnej logiki był Olli, któremu zabrakło jednak do Szwajcara kilku metrów (142m). Fin skoczył z przypisanym iście sobie temperamentem. Skoczył tak ochoczo i daleko jakby na plecach zamiast numerku startowego miał napis "skocz po browar". I skoczył Olli po ten browar, lecz niestety wszystkich piw nie doniósł. Może wypił, może zgubił w powietrzu - ja nie wiem, ale nie dał rady Simonowi. Cóż, nad rozlanym piwem Olliego nie trzeba było płakać długo, bo zjawił się młody gniewny który dał pokaz skoku na miarę swojego talentu. Gregor Schlierenzauer przywalił 150,5 metra, czym zadziwił świat skoków, kibiców, włodarzy, piwoszy, młode fanki, li też karmiące matki, oraz sztab lekarzy sportowych zajmujących się jego uchem, astmą i autobusem do transfuzji krwi. Skoczył tak daleko jakby prawa grawitacji Newtona oraz samego Sir Isaaca miał głęboko w poważaniu. Leciał, frunął, szybował tak długo, że matki zdążyły nakarmić swe dzieci, piwosze wypić piwo, fanki poprawić makijaż, a lekarze wziąć łapówki. Skoczył i GRUCHNĄŁ z impetem o śnieg nie ustając skoku. Choć rączka jego szlachetna powędrowała w stronę kasku w geście znanym od zeszłego sezonu, to jednak wyszedł z tego z godnością i uśmiechem, balansując zaparcie na jednej narcie. Muszę to powiedzieć, choć nie przepadam za jego charakterkiem - Gregor, to było fenomenalne i wzniosłe.
W drugiej serii widząc nadużycia w odległościach jury poszło po rozum do głowy i obniżyło belkę startową. Co mieliśmy z pogodą w drugiej odsłonie, każdy ludek widział. Wiatr hulał jak chciał, śniegiem zawiewało zasypując tory. Tepes (zwany kryminal) robił co mógł, a dokładniej co chciał,a chciał pewnie to, co Hofer na myśli miał. Nie wnikam za głęboko w ruchy tych dwóch jegomości, bo czasem mi nerwów brakuje, a wyobraźnia moja przekracza pułapy dobrego smaku. Czasem ich nawet rozumiem wiedząc jaką mają odpowiedzialną pracę. Że od nich zależy między innymi życie i zdrowie skoczków. Ale nieraz brakiem logiki,wrednymi zagrywkami denerwują mnie tak okrutnie, jak pewien internauta z pewnego portalu, co wabi się Rocos. On bawi się z forumowiczami w kotka i myszkę, oraz w grę pt. "rozdwojenie jaźni 3", a Hofer z Tepesem bawią się belkami, korytarzami, zawodnikami i kibicami. Rozdają karty jak chcą i uważają za stosowne. Nawet sam wielki Tajner, Apoloniuszem przez rodziców ochrzczony, przestrzega przed nim oraz twierdzi, że z Tepesem nie warto zadzierać, bo się to może czkawką lub biegunką skoczkom odbić w przyszłości podwójnie.
Wracając myślą do drugiej serii, to w o wiele gorszych warunkach Simon, Harri i Gregor nie popisali się już tak efektownie jak w pierwszej. Greg uderza 127m, Harri strzela 126m, Simon najlepiej przywala bo 129,5m.
Sumując obie serie, Szwajcar wygrał zawody i z zadowoleniem przegryzł je rodzimym serem ementalerem. Fin zajął wysokie drugie miejsce, po czym skoczył na szybkości do pierwszego szynku z brzegu zapobiegając tym skokiem kryzysowi światowemu poprzez zwiększenie konsumpcji. Austriak w ostatecznym rozrachunku wylądował na czwartym miejscu z miną pokutnicy i telefonem komórkowym w ręku na którym wciskał przycisk szybkiego wybierania do Tepesa, a następnie do swych lekarzy z autobusu (ten kto śledzi fora od lat wie o co biega) ;-)
Tak oto zakończył się bogaty w przeżycia skandynawski konkurs. Z racji objętości mego krótkiego tekstu nie mogłem opisać wyczynów wszystkich skoczków, dlatego wybrałem tych trzech delikwentów z elitarnego marginesu.
Co do Polaków i ich występu powiem tak. Panowie, mam Was w sercu i dziś właśnie to serce radowało się namiętnie. Ewenement, to czterech ziomali w piętnastce. Niczym trzech muszkieterów i Adam. Widzę, że ten pan Kruczek bierze kasę sporą, ale robi swoje dobrze i coraz lepiej.
Pan Lepistoe zaś robi też dobrze, lecz ku naszej uciesze tylko Adamowi, któremu dziś pogoda dała popalić i w bok go coś wiatrem smyrało. A że mistrz łasy na łaskotki, to mu ten wicherek lekko plany pokrzyżował. Ogólnie jest dobrze z kadrą A oraz faktem, że Adaś w dziesiątce ogólnej klasyfikacji wąsem szlaki przeciera.
Tyle miałem do powiedzenia tak z przymrużeniem oka mego krwiście przekrwionego ;-)
R.Osak
Kategorie:
0 komentarze