Subiektywne twory z lisiej nory: We Will Rock You
Do niedzieli lubiłem ten kawałek Queenu, ale już nie lubię. Już na zawsze będzie mi się kojarzył z Harrachovem i jego nieustanną walką o chociażby jedną serię i spikerem, który uparcie postanowił puszczać go przez kilka godzin non stop, zapewne doprowadzając do furii tę część kibiców pod skocznią, która akurat zapomniała stoperów do uszu.
Irytujące, tak jak konkursy w Harrachovie.
Widząc tą czeską miejscowość w kalendarzu można być pewnym problemów z pogodą, można być pewnym, że konkursy będą loteryjne, a niektóre serie odwołane lub przekładane i tym razem tradycji także stało się zadość - wiało.
W sobotę wiało na tyle mocno, że mimo kilkukrotnego przesuwania godziny rozpoczęcia konkursu nie udało się polatać i Miran Tepes zielonego światła nie zapalił nikomu.
I słusznie.
Bezpieczeństwo zawodników jest najważniejsze.
Konkurs przesunięto na niedzielny poranek i już podczas obiadu najlepszy humor miał Gregor Schlierenzauer. Pobił wieloletni rekord Mattiego Nykaenena i mógł szczycić się największą ilością wygranych konkursów pucharu świata.
Po obiedzie Austriak dołożył jeszcze jedną wygraną i ma ich na koncie już 48.
Schlierenzauer nie tylko pobił stary rekord, ale i praktycznie zaklepał sobie drugą Kryształową Kulę.
Jeśli utrzyma obecną formę do MŚ, wygra w tym sezonie wszystko co wartościowe, a rywalom pozostaną resztki z fisowskiego stołu.
W Harrachovie kroku Gregorowi próbował dotrzymać Robert Kranjec, a jego młodszy kolega z reprezentacji przeskoczył system i bynajmniej nie jest to żadna przenośnia, ponieważ Tepes junior poleciał za siatkę mierzącą odległości i długość jego lotu sędziowie ocenili na oko. Wyszło im 220 metrów, co na czeskim mamucie jest odległością kosmiczną.
Jurij nie miał prawa ustać tego skoku i mam wrażenie, że mógł lecieć dalej, lecz stwierdził, że na płaskim upadek może być bardziej przykry i lot skrócił.
Młody Tepes wyrasta na specjalistę od efektownych lotów.
Pamiętam jego fantastyczny lot w Vikersund podczas ubiegłorocznych MŚwL.
Wtedy Słoweniec z każdym przelecianym metrem oddalał się od zeskoku i ten sam schemat zastosował w Czechach.
Ręce same składają się do oklasków.
W Harrachovie najlepiej zaprezentowali się Austriacy, którzy chyba złapali drugi oddech, a trzeba pamiętać, iż w odwodzie mają jeszcze Morgensterna i Koflera.
Drużynowy Puchar Harrachova
1. Austria - 355
2. Słowenia - 328
3. Czechy - 210
4. Norwegia - 153
5. Polska - 149
6. Niemcy - 91
7. Szwajcaria - 64
8. Włochy - 44
9. Kanada - 19
10. Francja - 13
11. USA - 4
Ani jednego punktu tradycyjnie nie zdobyli Kazachowie, a także osłabieni Rosjanie. W Czechach nie pojawili się Japończycy i tu sprawa jest jasna, oni stawiają już tylko na MŚ.
Nie tylko Rosjanie wystąpili w okrojonym składzie. Podobnie rzecz się miała z Norwegami, Niemcami i Austriakami.
Śmiem twierdzić, że były to jedne z najsłabiej obsadzonych zawodów w sezonie.
Braku wielu mocnych rywali nie wykorzystali Polacy i nie zgotowali, licznie przybyłym rodakom, wielu powodów do radości.
Punkty naszych.
1. Kamil Stoch - 61
2. Maciej Kot - 30
3. Piotr Żyła - 29
4. Krzysztof Miętus - 28
5. Dawid Kubacki - 1
Powyższe liczby jakiegoś wielkiego wrażenia nie robią.
Kamil Stoch pod nieobecność Bardala, Jacobsena i Freunda miał do nich sporo odrobić, co udało się jedynie połowicznie i to niech pozostanie całym komentarzem do jego do występu.
Maciek Kot także zaliczył przeciętny występ, a po piątkowych skokach mogliśmy liczyć nawet na pierwsze podium tego zawodnika w karierze. Nie udało się, ale Maciek wygrywa konkurs na cytat tygodnia.
W którymś wywiadzie powiedział:
"Nie patrzmy już ilu Polaków wchodzi do trzydziestki, tylko ilu do dziesiątki"
Święte słowa panie Maćku. Brawo!
Piotrek Żyła żarliwą miłością do czeskiego mamuta nie zapałał i nie ulega wątpliwości, że zdecydowanie bardziej kocha on tego w Vikersund.
Cóż, miłość nie wybiera.
Nareszcie przyszła pora by pochwalić Krzysztofa Miętusa.
Krzysiek wyskakał w Harrachovie 28 punktów i tym samym zapewnił sobie miejsce w 55 WRL, co zwiększa nam limit do sześciu chłopa na ostatni period zimy.
Wreszcie, aczkolwiek nasz skoczek powinien tej sztuki dokonać już w Sapporo, ale jak mówi mądre przysłowie - "lepiej późno niż wcale".
Jeśli jesteśmy przy limitach, to warto, a nawet należy wspomnieć o Stefanie Huli.
Skoczek ze Szczyrku w pierwszych dwóch konkursach obecnego periodu Pucharu Kontynentalnego zdobył aż 180 punktów i jest to świetna pozycja wyjściowa, by wywalczyć nam jeszcze jedno miejsce na PŚ.
Forma Stefanka cieszy także w kontekście MŚ, bo jest on jedynym (nie boję się tego powiedzieć) zawodnikiem, branym pod uwagę oprócz "żelaznej piątki" i z szóstki Stoch, Kot, Żyła, Kubacki, Miętus i Hula wybrany zostanie skład na Val di Fiemme.
Wróżką nie jestem, kryształowej kuli nie mam (podobno Adam Małysz wróży z czterech naraz), lecz obstawiam, że odpadnie Krzysiek Miętus, a to dlatego, że Dawid Kubacki na skoczni normalnej może sprawić miłą niespodziankę, a Stefan Hula na obu.
Zapewne treningi na miejscu zadecydują kto z tej piątki wystąpi w zawodach.
A właśnie! Bym Dawida Kubackiego w podsumowaniu weekendu pominął!
Wiemy, że Kubacki pierwsze punkty zdobył w tym sezonie, a od niedzieli może się pochwalić członkostwem w Klubie Stu.
Do setki brakowało mu przed Harrachovem jednego punktu i ... więcej Dawid nie zdobył więc setunia równiutka. Pretensji do niego żadnych nie mam i cieszę się, że chłopak cały i zdrowy wrócił do domu po drugim niedzielnym skoku.
Co jeszcze waliło po oczach jak lampy stroboskopowe przy skokach naszych?
Prędkości.
Będąc bardziej precyzyjnym, to brak prędkości.
Nasi chłopcy w Harrachovie zjeżdżali wolno i to się na długości skoków odbijało.
Co zapamiętamy z Harrachova?
Wiatry, długie przerwy i ciągnięte na siłę serie. Kibice tego nie lubią.
Dwa zwycięstwa Gregora Schlierenzauera i pobity rekord latającego Fina. Nie wszyscy kibice cieszą się z tego faktu.
Obniżenie najazdu podczas jednej serii aż o 7 metrów. Kibice tego nie lubią.
Utwór We will rock you. Do niedzieli kibice lubili ten kawałek.
I na koniec krótki okolicznościowy kuplet.
Oj dana dana
wieje od rana
ludzi szarpią nerwy
bo długie są przerwy
Oj dana dana
seria odwołana
ludzie krzyczą - mało!
bo skakać się dało
Czarnylis: informacja własna
Kategorie:
O rety, rety,
OdpowiedzUsuńwidzę kuplety!
Czarnolisie twory
Lecą z górskiej nory. :)
Coby nie powiedzieć
OdpowiedzUsuńWarto tutaj siedzieć
Czytać lisie twory
Gdyż to nie horrory
Gość pisze do rzeczy
Ktoś temu zaprzeczy? ;-)
Hahaha Panowie nie wiedziałem, że "kupletowanie" jest zaraźliwe :D
OdpowiedzUsuńRak, HIV i Ebola
OdpowiedzUsuńTo lekkie choroby
Gdy kuplet cię złapie
Nie przeżyjesz doby
Twórcza ta gorączka
Szarpnie członki twoje
I w tym wielkim szale
szarpnie też moje ;-)
oj dana, dana
OdpowiedzUsuńnie ma szatana,
lecz Certak straszy,
na buli gasi
wyczyny Wasze
i nerwy nasze...
Fajny artykuł :D w zasadzie nie wiem co napisać bo już się wygadałam pod innym !
OdpowiedzUsuńAle jeśli ktoś nie słyszał co mówił Rudziński to wklejam linka:
Rudziński przemawia ludzkim głosem :P
http://www.youtube.com/watch?v=i8Oxn6TWVY8
@Dona jak nie wiesz co napisać, to rymuj z nami ;-)
OdpowiedzUsuńNic mi do głowy nie przychodzi jakoś :P
UsuńMoże coś wymyślę po kawie :D
Tak swoja drogą oni chyba mieli jakiś zapętlony podkład, "We will rock you" na przemian z Miran Tepes bla, bla, bla i Antonin Hajek bla, bla, bla, pod koniec serii już głowa od tego bolała.
OdpowiedzUsuńCo do samych zawodów, to chyba prócz samych dwóch pierwszych miejsc, cała reszta to kompletny przypadek. Od T4S Kubacki nijak mnie nie przekonuje, niby ciuła te punkciki, ale jakby nie patrzeć, jeszcze żaden konkurs nie miał pełnej obsady. W bezpośrednim starciu w Polsce, przegrał i ze Zniszczołem i z Hula i z Ziobrą. Miętus z resztą podobnie wygląda wynikowo.
Ale ten Hajek leciał tylko na Eurosporcie. Ja jeszcze słyszałam Africa Simone po czesku...
UsuńKochani!
OdpowiedzUsuńLink do tego dokumentu dostałem dzisiaj i miałem go sobie zostawić na wieczór ale z ciekawości obejrzałem początek i już nie mogłem się oderwać do końca.
Nie znam niemieckiego i bardziej się domyślałem niż rozumiałem, ale ujęcia z tego filmu są fantastyczne i muszę przyznać, że ciarki po plecach przechodziły.
W perfekcyjny sposób zostało ukazane całe piękno skoków, wraz z ciężarem treningu, radością zwycięstwa i smutkiem porażki, a do tego fantastyczne ujęcia z różnych skoczni i ich otoczenia, wzbogacone świetnym, muzycznym tłem.
Bea, która podesłała mi link do filmu określiła ten obraz jednym, niezwykle trafnym słowem - poezja.
Oglądając zapomnijcie na chwilę o antypatiach i po prostu oglądajcie.
Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę wersję z tłumaczeniem.
http://www.youtube.com/watch?v=r7myke3hKWQ&feature=youtu.be
Świetny film, obejrzałem cały. Dzięki bardzo mi się podobał.
OdpowiedzUsuń@Robert
OdpowiedzUsuńJa obejrzałem już dwa razy :)
Myślę, że wiem czego Ci w tym filmie brakowało, jednego bohatera, ale ten film i bez niego pokazuje tych najlepszych nieco z innej strony. To nie są skaczące kombinezony, jakieś maszyny, a po prostu ludzie.
Na pewno nieznajomość niemieckiego nie pozwoliła mi w pełni zrozumieć intencji reżysera lecz ten obraz nawet bez słów byłby wymowny.
Na mnie zrobił spore wrażenie.
Jest masa ujęć po których przechodzą ciarki.
Zaśnieżona i oszroniona Ruka, skok Morgensterna na treningu kiedy wypina mu się narta i przez kilka długich sekund plan pozostaje pusty, a później wstaje, przez chwilę dochodzi do siebie i wraca na belkę.
Ujęcia podczas konkursów kiedy kamery telewizyjne skupiły się na innych lub na czymś innym, czy ukazanie z pozoru zwykłych czynności jak przygotowania torów i zeskoku. Do tego pokazanie czegoś obok - podróży, kibiców, spływającej ze szczytu mgły, archiwalnych skoków w dawno zapomnianym stylu i sprzęcie itp.
Ten obraz zwyczajnie coś w sobie ma i ja go nie obejrzałem, tylko pochłonąłem od momentu kiedy zobaczyłem pierwsze ujęcie z Kuusamo :)
Podpisuję się pod wszystkim co napisałeś. Na mnie duże wrażenie zrobił tak samo jak na Tobie upadek Thomasa (jakby go demon z boku pchnął) i zlodowaciała i zaśnieżona infrastruktura skoczni (barierki, schody,ściany).
OdpowiedzUsuńUjęcia, slow motion, kolory nieba, poklatkowe ujęcia chmur nad szczytami, zsypujący się śnieg po zeskoku, gdy skoczek już odjedzie, etc itp itd...dowód? Dałem film do slidera na główną. ;-) (wyjątek, bo tam mam zawsze swoje filmy).
Piękny film bardzo mi się podoba i robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńZapodałem link do filmu także na SJ i nikt się na ten temat nie wypowiedział.
OdpowiedzUsuńZamiast zobaczyć coś wartościowego, ludzie wolą się żreć po raz tysięczny o Schlierenzauera... a same skoki to już chyba niewielu obchodzą.
Czasami sobie myślę, że ludzie oglądają skoki tylko po to bo chcą widzieć zwycięstwa Schlierenzauera - ich jest 45%.
Są tacy co oglądają tylko po to by zobaczyć bulę Schlierenzauera - tych także jest 45%.
Ostatnia, skromna grupa, to ci co prostu skoki kochają - tych jest góra z 10%.
Oczywiście podział nieco ironiczny ale czy tak dużo odbiega od prawdy? ;)
Wiesz co? śledzę tę całą zażartą dyskusję tam i od dawna widzę, że to jest jedna wielka bitwa na głosy kto kogo głośniej zakrzyczy a jak zacznie pisać ten co ma psa, /nawet jego wagę podał/ to murowany kocioł.
OdpowiedzUsuńMnie to już dawno przestało bawić wolę sobie coś napisać tutaj jest spokój i nawet jak się z kimś nie zgadzam to się nie oplujemy.
@Dona
OdpowiedzUsuńOtóż to. Można mieć różne poglądy i wymieniać się nimi kulturalnie z poszanowaniem dla ludzi myślących w inny sposób lub mających innych faworytów, bez skakania sobie do oczu.
Przyznam się, że mnie także kiedyś poniosła atmosfera kłótni z SJ, ale na szczęście się ogarnąłem :)
Kochani, a kogo nie poniosła atmosfera kłótni tam na SJ. Czasem też coś zajrzę i skomentuje tam, ale ogólnie wyścig szczurów (w komentarzach) mnie już nie bawi. Jak widać na WS, można się różnić w ocenach postaw, czy wyników, czy tez sytuacji, ale można różnić się na spokojnie z poszanowaniem adwersarza.
OdpowiedzUsuń"Uberflieger" zdobył pierwsze miejsce na "All Sports LA Festival" (w kategorii "International Documentary Film") w 2011 roku.
OdpowiedzUsuńA oto jak zrecenzowano film na polskim portalu: http://www.filmweb.pl/reviews/By%C4%87+jak+Schlierenzauer-11860
Osobiście się z autorem kompletnie nie zgadzam. I jak widać powyżej, nie zgodziło się też jury festiwalowe. Oni (ja, ty) zobaczyli to, czego nie dostrzegło oko krytyka. Prawdę pokazaną właśnie tak jak trzeba (subtelnie).
W czym tkwi siła tego filmu? To, co jest piękne, najczęściej jest nie do opowiedzenia. Film to jest całość i raczej trudno zrobić dobry film, opierając się tylko na jakiejś pojedynczej warstwie (fabularnej, znaczeniowej) czy pojedynczym środku wyrazu. Oczywiście zdjęcia, muzyka, ale i dźwięk (a momentami brak dźwięku - cisza jako kontrapunkt). Fantastyczny montaż, to właśnie ten montaż opowiada tak wiele. Precyzyjny jak cięcie skalpela. I tak jak napisałeś, Lisku, te sekundowe ujęcia pokazujące rzeczy, które są "obok", obok tego, co niby dzieje się naprawdę. Ale to wszystko naprawdę się dzieje... Jest w tym obrazie tyle prawdy i emocji (różnych), tylko trzeba pozwolić im się dotknąć.
Dla mnie ten film ma w sobie coś medytacyjnego, bardo przemyślanego, spójnego. Pozornie można to odebrać jako zbiór oderwanych obrazów, a jednak nie ma tam - moim zdaniem - żadnej zbędnej ani przypadkowej sceny. Opowiadane są dwie historie jednocześnie. Zewnętrzna (bardzo ciekawa, bo pokazująca odrobinę, jak "od kuchni" wygląda praca, która - skrótowo mówiąc - składa się na dobry skok, na sukces, na zwycięstwo albo porażkę). Druga warstwa to pejzaż emocji, coś, co bardziej czujemy (współ-czujemy), niż umiemy opisać. Ale spróbujmy.
Kiedy obejrzałam ten film po raz pierwszy (a było to blisko dwa lata temu; dostępny był wtedy w austriackiej telewizji Servus tv - również na ich stronie internetowej), wrzuciłam link na SJ. I nie było żadnego odzewu. Może ludziom się nie chce sprawdzać, co kryje się pod wrzuconymi linkami. Może ci, którzy oglądają, nie chcą dzielić się głębszymi emocjami, które może wzbudzić taki film, na forum, gdzie często dominują kłótnie i wyzwiska. A może rzeczywiście zainteresowani filmem są ci, którzy naprawdę kochają ten sport - nie ci zaś, dla których istotniejsze są wojny o to, kto lepszy, kto mądrzejszy, kto piękniejszy, kto co bierze, kto komu może narty nosić i kogo wysłać na następny konkurs itp.
W każdym razie film obejrzałam pierwszy raz dawno temu. I poraził mnie jako cudowne połączenie krystalicznego obrazu, subtelnego dźwięku, nienachalnego komentarza i tego czegoś nieuchwytnego, czegoś "więcej", czego zawsze chciałam od filmów (i w życiu chyba też). Początkowe kadry przykuły mnie wręcz do kanapy. Pamiętam dobrze, które sceny dotknęły mnie najbardziej przy pierwszym oglądaniu.
Janne wchodzący po ośnieżonych schodach w Kuusamo, jego absolutna odrębność i zamknięcie we własnych myślach, ten moment oderwany całkowicie od innych, od całej tej machiny pracującej pełną parą kilka kroków dalej... Dla mnie to ujęcie jest szalenie intymne. I poruszające.
Mathias Thoennissen był w tej produkcji człowiekiem-orkiestrą. On jest reżyserem, scenarzystą i montażystą filmu. Takie zawładnięcie całością obrazu nie zawsze wychodzi filmowi na dobre. Ale tym razem przekuło się to na coś wyjątkowego.
Ale wróćmy do scen, które kontempluje się w milczeniu. Druga to oczywiście Thomas zjeżdżający po rozbiegu, a potem znikający na chwilę, w końcu "wrzucony" jakby na powrót w kadr, prosto w nasze zdziwione twarze, jak szmaciana laleczka. Ale tu nie chodzi tylko o element zaskoczenia... Mądre, chłodne oko kamery zamknęło w leniwą sekwencję ujęć coś znów bardzo osobistego, pewną wewnętrzną opowieść. Można powiedzieć, że zbudowano napięcie, nie pokazując nic więcej, niż zwykłe czynności (zwykłe oczywiście dla nich, nie dla nas): skok, niestety - upadek, jakiś moment potrzebny na "pozbieranie" emocji do kupy, ponowny wjazd na górę, chwila na belce i skok.
OdpowiedzUsuńTakie to niby proste, ale szarpnęło moją duszą. Bo przez chwilę poczułam się, jakbym sama przebyła tę drogę: skoczyła, upadła, poczuła ból, złość, zadumę, pozbierała manatki i ruszyła znów w górę. Albo jakbym patrzyła z bardzo bliska... Zapada gdzieś w serce. I tu też, jak w przypadku Janne, uderza, absolutna "pojedynczość" tej historii... Nieważne, ilu ludzi jest wokół ciebie, jak wielki team pracuje na sukces (oczywiście to ważne, ale w innym aspekcie) - to, co najważniejsze, najgłębsze, najtrudniejsze, dzieje się w samotności: w umyśle, emocjach samego skoczka. To tak jak z umieraniem: mówią, że umiera się zawsze samotnie (i mają rację). Wzlatujesz w powietrze i spadasz również samotnie... Samotnie walczysz z bólem, niepowodzeniem, rozczarowaniem presją.
Trzecia scena... Zestawienie twarzy Thomasa (na podium) i Gregora. Dwie twarze, ta sama chwila, prawie bolesne połączenie odmiennych emocji (choć te emocje gdzieś się zazębiają, łączą, oni obaj znają smak jednego i drugiego: sukcesu i porażki, euforii i przygnębienia). To byli oni. To mógł być każdy...
Takich momentów jest tam więcej. Właściwie to koronkowa robota, co chwilę coś ściska za gardło. Obejrzałam ten film parokrotnie i nie przestaje czuć tego ucisku. Wciąż też znajduję w nim jakieś momenty pokazujące jeszcze coś i jeszcze: strach, zniechęcenie, zniecierpliwienie, smutek, radość, ekstaza, nadzieja, pasja, zmęczenie, jakieś popękanie w duszy, ucieczka w siebie, by tam znaleźć równowagę, złość, ulga... to wszystko tam jest. To wszystko w nich jest. Kombinezony nie skaczą. Skaczą żywi ludzie. Ludzie, którzy są różni, ale język ich ciała mówi to samo: to jest trudne, to jest walka, której trzeba oddać część samego siebie, to jest moje życie.
Chapeau bas... Matthias Thoennissen...
Na koniec parę zdań z filmu, przetłumaczonych z trailera.
"Oni wszyscy się boją, ale odwaga jest silniejsza. Skakanie ma wiele wspólnego z pokonywaniem strachu. Środek ciężkości ciała musi być przesunięty do przodu, kiedy wychodzą z progu, mimo tego, że ciało ludzkie bardzo niechętnie przyjmuje taką pozycję. Jest ona nienaturalna, nikt nie chce pędzić z ciałem ułożonym głową do przodu z szybkością 95 km/h.
Najtrudniejszą rzeczą dla skoczka jest to, że ma bardzo mało czasu. Czas jego prawdziwej nauki to te kilka minut w ciągu roku. Najmniejszy błąd i przepadłeś.
Nawet teraz odrobinę się boję. Ludzkie ciało, pozbawione jakiejkolwiek strefy ochronnej, wystawione jest na tak wielkie siły.
To bardzo trudne, gdy straci się timing, możesz wtedy tłumaczyć sobie, cokolwiek chcesz, ale to nie zadziała.
Czasem, niesłychanie rzadko, zdarza się, że uzyskujesz ten najwyższy stan doskonałej świadomości własnego ciała i jego ruchu. To tak jakby niosła cię ręka Boga. Wszystko dzieje się w doskonałej harmonii. To fantastyczne doświadczenie.
Każdy z nas ma te marzenia. To jest absolutnie niesamowite".
Ja też mam to marzenie. A dzięki nim ono po części się spełnia.
Janne, Roar, Noriaki, Matti, Adam, Sven, Woof, Mascht, Robi, Thomas, David, Gregor...
Kamil, Piter, Stefan, Krzyś, Dawid, Maciek... i wielu wielu innych: Dziękuję.
I jeszcze tak na marginesie: Emilu, tobie też dziękuję, za to, że jesteś ostoją normalności sam wiesz gdzie :) Dzięki takim osobom jak ty, @Dervish, @polanin, @kat da się tam w ogóle wytrzymać i zachować wiarę w to, że ludzie nie ulegli całkowitej degeneracji mózgu. Ja się już dawno poddałam, ale kiedy czytam twoje posty, wkrada się iskierka nadziei:) Zawsze czytam.
OdpowiedzUsuń@Bea opadła mi kopara, szczena i wszystko inne. Dawna takiego pięknego komentarza o skokach nie czytałem.
OdpowiedzUsuńTobie za to też WIELKIE DZIĘKI!
@Bea
OdpowiedzUsuńPrzez zachwyt nad ujęciami i przekazem filmu nie zauważyłem jak bardzo precyzyjny był montaż. Oczywiście każde ujęcie nawiązywało do poprzedniego, ale teraz widzę z jaką chirurgiczną precyzją władał swoim skalpelem Mathias Thoennissen, chociażby scena z treningu kiedy reżyser zaserwował nam różne lądowania Thomasa jedno za drugim, a wszystkie były różne, co pokazuje jak ciężko jest dojść do perfekcji w tym sporcie, i jak żmudną pracę trzeba wykonać.
To tylko przykład, bo film cały składa się z perfekcyjnie dopranych ujęć.
Piszesz o wymownym, samotnym marszu Aho poprzez lodowy korytarz Ruki, ale wcześniej Aho wsiadał do małej, stalowej, niemal klaustrofobicznej windy, by później zmierzyć się z przestrzenią...
Już wczoraj ogarnięty jakąś dziwną ekscytacją poszukałem co się dało w języku polskim na temat tego filmu i natchnąłem się na krytyka z filmweb.
Tak samo jak Ty zupełnie się z nim nie zgadzam, ale dajmy temu spokój. Krytycy już tak mają, czują misję krytycznego patrzenia na sztukę i z reguły są na nie, czasem pośrodku, rzadko na tak, i na pewno są przekonani o jedynej słusznej interpretacji danego dzieła, a czasem może zwykle nie rozumieją istoty tego co oceniają.
Powiem szczerze, że w samą porę obejrzałem ten obraz, bo łapałem się na tym iż zaczynam patrzeć na skoki przez cokolwiek zniekształcony pryzmat suchego wyniku, zapominając o tym co ludzkie i piękne.
Dziękuję Bea.
PS. Narobiłaś mi smaka na kolejną projekcję :)
I jeszcze jedno.
OdpowiedzUsuńGdyby taki jeden kibic-burak z drugim, zobaczył ten film, to może przestałby używać epitetów typu - buloklep czy nielot.
Film akurat opowiadał historię tych największych, ale ze strachem muszą radzić sobie wszyscy skoczkowie, nawet ci których nazwisk nigdy nie usłyszymy.
Jasny gwint! I cóż ja po tych peanach mogę napisać, jeśli nie mam teraz czasu, by obejrzeć film? :((
OdpowiedzUsuń